Oto
wykaz wszystkich stron które powinny być
dostepne pod niniejszym adresem (tj. na
tym serwerze), w zestawieniu językowym -
w 8 językach. Jest on częściej aktualizowanym
powtórzeniem stron zestawionych też w "Menu 1".
Wybierz poniżej interesującą Cię stronę
manipulując suwakami, potem kliknij na nią
aby ją uruchomić:
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 2".)
Oto
wykaz adresów wszystkich totaliztycznych
witryn działających w dniu aktualizacji
tej strony. Pod każdym z owych adresów
powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne
strony wyszczególnione w "Menu 1" i
"Menu 2",
włączajac w to również ich odmienne wersje językowe
(tj. wersje w językach: polskim,
angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim,
włoskim, greckim i rosyjskim).
Najpierw więc w poniższym okienku wybierz
adres serwera z każdego masz zamiar
skorzystać manipulując suwakami, potem
kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy
się strona reprezentująca ów serwer
wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z
"Menu 2"
interesującą cię stronę i kliknij na nią
aby ją uruchomić i przeglądnąć:
(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 4".)
WSTĘP:
Przez ogromnie dla mnie szczęśliwy zbieg
okoliczności w 2007 roku dane mi było dobrze
poznać kraj o wyjątkowo pięknych mieszkańcach.
Jest nim Korea Południowa. Na tej stronie dzielę
się z czytelnikiem swoimi wrażeniami z tego kraju
pięknych ludzi.
Prof. dr inż. Jan Pająk 26 maja 2007 roku
Ponieważ w moim życiu wszystko się dzieje dla
nadrzędnych powodów, po powrocie z Korei długo
się zastanawiałem dlaczego na przekór iż składałem
podania o pracę do niemal wszystkich krajów świata
jakie zatrudniały naukowców i wykładowców w
którejkolwiek ze szerokiej gamy dyscyplin jakie
ja dogłębnie opanowałem i reprezentuję swoją
ekspertyzą, ciągle Bóg "oddelegował" mnie do
Korei. Odpowiedź na to pytanie przyszła do mnie
dopiero na przełomie 2013 na 2014 rok - kiedy
to się dowiedziałem, że to właśnie Korea została
wybrana na kraj jaki zbuduje śmigły jak światło
i niepokonalny gwiazdolot mojego wynalazku zwany
Magnokraftem,
oraz że po zagładzie większości dzisiejszej ludzkości
w latach 2030-tych
to właśnie Korea stanie się następnym wiodącym
krajem świata, supermocarstwem, oraz przywódcą
ludzkości - co szerzej objaśniłem na materiale
dowodowym przytoczonym w punkcie #H1.1 ze strony
przepowiednie.htm.
Poprzez więc wysłanie mnie do Korei, oraz poprzez
ujawnienie tego czego fragment opisałem na niniejszej
stronie, Bóg dał mi szansę poznać kraj i naród jakie w
przyszłości będą wiodące w praktycznym wdrażaniu moich
wynalazków,
odkryć,
teorii,
doświadczeń,
filozofii,
dowodów i
idei!
Dnia 11 listopada 2020 roku Bóg ponownie stworzył
okazję aby Korea zaimponowala mi swą niedoścignioną
przez innych twórczością. Zakupiłem wtedy bowiem
sobie drugi już z kolei koreański "smart" telewizor,
o którym potem się dowiedziałem, że w obrębie swego
rodzaju jest on nieoficjalnie uważany za najwyższej
jakości w świecie, zaś w którym praktycznie wszystko
mi osobiście imponuje mądrością włożonych w to
przemyśleń i poziomem technicznej doskonałości
wykonania - tak jak wyjaśniłem to szerzej w punkcie
#E1 i na "Fot. #E1" swej strony o nazwie
smart_tv.htm.
Motto tej strony:
"Natura wszędzie jest piękna chociaż nie każdy
kraj odbieramy jako piękny. Tym bardziej więc
należy cenić spotkanie kraj pięknych ludzi."
* * *
Treść tej strony autoryzuje
Jan Pajak,
czyli badacz Nowej Zelandii i Polski oraz
WorldCat Identity
(tj. "Tożsamość Światowej Kategorii": patrz strona
http://worldcat.org/identities/ ),
który w początkowej części 21 wieku tym wyróżnił się
z grona nadal żyjących odkrywców i wynalazców owych
dwóch krajów, iż stał się najszerzej z nich znanym wówczas
w świecie, najróżnorodniej interpretowanym i najbardziej
produktywnym - na przekór prowadzenia badań bez finansowania
i na zasadach rzekomego naukowego "hobby" wymuszanego
oficjalną dezaprobatą podjętej tematyki badań, ale niestety
o którego istnieniu i wynikach badań w Nowej Zelandii niemal
nikt NIE chce wiedzieć, zaś dla unieważnienia, zaprzeczenia
i wyciszenia odkryć i wynalazów którego sporo Polaków konspiruje
się w gangi postępujące jak monopole wypaczające prawdę
i przyszłym pokoleniom usiłujące pozostawić tylko kłamstwa, śmieci,
pozatruwaną wodę, powietrze i glebę, oraz wyniszczoną naturę.
Część #A:
Informacje wprowadzające tej strony o Korei -
czyli kraju o którym wierzę, iż przeznaczony on
jest na następne (i już ostatnie) supermocarstwo
oraz przywódcę ludzkości:
#A1.
Jakie przesłanki skłoniły mnie do przekonania,
że to Korea będzie następnym (oraz ostatnim)
supermocarstwem i przywódcą ludzkości:
Jako mały chłopiec nasłuchałem się sporo
starych polskich przepowiedni ludowych o kraju,
który ma zostać następnym supermocarstwem
na Ziemi i ostatnim przywódcą ludzkości.
Aczkolwiek owe przepowiednie wyrażały się
raczej ogólnikowo, przykładowo stwierdzając,
że "żółta rasa zawładnie światem",
zaś precyzyjnie nigdy NIE wskazywały,
który dokładnie kraj to będzie, na bazie
najróżniejszych przesłanek, jakie pozestawiałem
w punkcie #H1.1 swej strony o nazwie
przepowiednie.htm,
logicznie wydedukowałem iż najprawdopodobniej
będzie to Korea. Na ową przyszłą rolę Korei jako
supermocarstwa i przywódcy ludzkości silnie
też zdaje się przemawiać to co wynika z wersetu
1:27-29 bibilijnej księgi "1 Koryntian" - jaki
to werset omówiłem szerzej m.in. w punkcie
#C4.8 swej strony o nazwie
wszewilki_jutra.htm.
Wszakże do wszystkich uprzednich supermocarstw
i przywódców ludzkości początkowo obowiązywał
ten właśnie werset. Intrygujące dla mnie jest
także, iż wszystkie te przesłanki zdają się
sugerować, iż fizykalnym mechanizmem który
wydźwignie Koreę na supermocarstwo i na
przywódcę ludzkości, będzie iż jako pierwszy kraj
na świecie zbuduje ona mój śmigły jak światło oraz
niepokonalny
statek międzygwiezdny, zwany
Magnokraftem -
którego wygląd, wymiary i unikalny sposób latania
prezentują widea wysokiej jakości, startery dwóch
z których pokazuję poniżej jako "Film #A1a" i
"Film #A1b", pozostałe zaś obejmują m.in.
4-minutowe darmowe wideo z YouTube o tytule
"Jak wielki jest Magnokraft",
oraz 35 ninutowe wideo z YouTube o tytule
"Dr Jan Pająk portfolio".
(Wideo "Jak wielki jest Magnokraft" opisane jest dokładniej
w podpisie pod ilustracją "Wideo #A0" ze strony o nazwie
magnocraft_pl.htm,
z kolei wideo "Dr Jan Pająk portfolio"
omawia poświęcona mu strona o nazwie
portfolio_pl.htm.)
Natomiast przesłanka, iż już po odbudowaniu się z zagłady ludzkości
lat 2030-tych,
Korea stanie się także ostatnim już na Ziemi
supermocarstwem i przywódcą świata, wynika z mojej
"Tabeli Cykliczności dla Epok Historycznych"
opisanej i zaprezentowanej jako "Tabela #A1" na mojej stronie o nazwie
humanity_pl.htm,
oraz jako "Tabela #K1" na mojej stronie o nazwie
tapanui_pl.htm,
Film #A1a:
Oto starter 26-sekundowego wycinka z naszego
(tj. z Pana Dominika Myrcik i mojego)
półgodzinnego filmu edukacyjnego o tytule
Napędy Przyszłości -
starter jakiego przytoczyłem poniżej jako "Film #A1b", oraz
jaki czytelnik też gratisowo może sobie oglądnąć np. z adresu
https://www.youtube.com/watch?v=lBVQfl2bbtI
lub za pośrednictwem strony internetowej o nazwie
djp.htm.
Ten 26-sekundowy wycinek nosi tytuł
Alien Planet 4K
i też jest dostępny gratisowo w YouTube pod adresem
youtube.com/watch?v=smNkQdItGOA.
Ilustruje on jak będą wyglądały lądowania na innych planetach pierwszych
Magnokraftów -
kiedy ów gwiazdolot zostanie już zbudowany. Ponieważ zaś
wszystkie dostępne mi przesłanki wskazują, że będzie on
zbudowany przez Koreańczyków - co wyjaśniłem szerzej
w punkcie #H1.1 swej strony o nazwie
przepowiednie.htm,
zaś powtórzyłem we wpisie #241 do blogów totalizmu
(o adresach podanych w punkcie #Z3 niniejszej strony),
stąd najprawdopodobniej powyższy krótki filmik ilustruje
także jak w przyszłości będą wyglądały lądowania pierwszych
koreańskich astronautów na którejś z planet kosmosu.
Ponieważ pokazane na tym filmiku załogowe Magnokrafty
są najmniejszego typu K3 obsługiwanego przez 3-osobową
załogę, w owym już wylądowanym gwiazdolocie dla
bezpieczeństwa pozostaje jeden koreański pilot, pozostałych
zaś dwóch Koreańczyków wyszło na zewnątrz powitać
właśnie też przybywający drugi Magnokraft z ich kolegami.
Zbudowanie Magnokraftu opisałem w punkcie #J4.3 strony
propulsion_pl.htm
i we wpisie #315 do blogów totalizmu. Odnotuj jednak, że aby
Bóg pozwolił naszej cywilizacji na zbudowanie i używanie Magnokraftu,
moralność ludzi NIE może być niższa niż moc owego gwiazdolotu,
czyli moralność ta musi osiągnąć na tyle dojrzały poziom iż
potęga tego gwiazdolotu będzie używana tylko w pozytywnych
i pokojowych celach środka transportowego i twórczo-transformującego,
czyli iż ludzkość NIE będzie już przewodzona przez indywidua o
wojowniczych skłonnościach i o na tyle powypaczanej moralności
iż mogliby ten statek kosmiczny użyć w roli nowej broni, która
jest znacznie potężniejsza niż wszystko co ludzie zdołali zbudować
dotychczas, a stąd zdolnej do powodowania ogromnych zniszczeń.
Dlatego aby zastopować ostatnio dominujący na Ziemi upadek poziomu
moralności i zacząć zmierzać w kierunku jej powiększania, co po
jakimś czasie zaowocowało by uzyskaniem dostępu do bardziej
niż obecnie zaawansowanych urządzeń napędowych i technologii,
ludzie z własnej i nieprzymuszonej woli powinni uczynić "pierwszy
krok" - którym w świetle wyników moich badań powinno być
pozbycie się pierwotnego źródła wszelkiego zła na Ziemi, jakim
są "pieniądze". Aby zaś nasza cywilizacja mogła pozbyć się "pieniędzy",
któryś z jej krajów składowych, np. Polska, powinna zdobyć się
na odwagę wybrania postępowań jakie opisałem dokładniej w
punktach #A1 do #A4 ze swej strony internetowej o nazwie
partia_totalizmu.htm -
tj. wdrożenia "ustroju nirwany" opracowanego przez autora tej strony.
Działanie "ustroju nirwany" polegałoby na zastąpieniu obecnego wymuszania
ludzkiej pracy za pomocą "pieniędzy" przez nagradzanie pracy przepotężnym uczuciem
szczęśliwości nirwany.
Zainicjowania zaś owych postępowań w Polsce powinno się podjąć kilku
początkowych ochotników, zdecydowanych dokonać historycznego przewrotu
w dziejach ludzkości. W punkcie #A3 swojej strony internetowej o nazwie
partia_totalizmu_statut.htm
apeluję do wiary w Boga, sumienia, wiedzy i zdrowego rozsądku
swych czytelników, aby stali się jednymi z takich pierwszych
ochotników. Wzięcie bowiem udziału w eksperymencie podjęcia
wdrażania w Polsce "ustroju nirwany", fundamenty jakiego są
idealnie zgodne z przykazaniami i wymaganiami Boga, nie tylko
pozwoli owym ochotnikom na dołożenie osobistego wkładu w
dokonaniu historycznie największego przełomu moralnego w
całych dziejach ludzkości, ale także na uzyskanie szansy przyczynienia
się do zmniejszenia, lub nawet do całkowitego uchronienia,
swego kraju, a być może nawet całej naszej cywilizacji, przed
następstwami gniewu Boga i niedawno rozpoczętego "Wielkiego
Oczyszczania Ziemi" od lat zapowiadanego rozlicznymi
przepowiedniami
(np. tymi upowszechnianymi po świecie przez
Indian Hopi)
zaś dobrze zilustrowanego darmowym filmem z YouTube o tytule
Zagłada Ludzkości 2030
oraz opisanego treścią mojej strony internetowej o nazwie
2030.htm.
Film #A1b:
Oto starter półgodzinnego gratisowego
filmu edukacyjnego z YouTube o tytule
Napędy Przyszłości -
dostępnego dla każdego z adresu
youtube.com/watch?v=lBVQfl2bbtI.
Ilustruje on najważniejsze rodzaje potężnych urządzeń
napędowych, przyszłe zbudowanie których już zapowiada moja
Tablica Cykliczności dla Napędów,
zaś opisy których przytoczyłem w punktach
#J4.1 do #J4.6 ze strony internetowej o nazwie
propulsion_pl.htm
oraz we wpisach #319 do #309 do blogów totalizmu
o adresach podanych w punkcie #Z3 niniejszej strony.
Narazie jednak zbudowanie tych urządzeń napędowych
przyszłości jest uniemożliwiane działaniem mechanizmów
moralnych jakie opisałem w publikacjach linkowanych ze strony
skorowidz.htm
hasłami "przekleństwo wynalazców" oraz "wynalazcza
impotencja". Uniemożliwianie to nadal jest koniecznością
ponieważ upieranie się ziemskich elit rządzących przy
dalszym używaniu "pieniędzy" psujących moralność
praktycznie każdej osoby i rujnujących wzrost cywilizacyjny
całej ludzkości, powstrzymuje nas wszystkich przed
osiągnięciem pozomu moralnego na jakim posiadanie
tych napędów stałoby się bezpieczne i NIE zagrażałoby
iż któryś z moralnie niedojrzałych polityków o wojowniczych
zapędach spowoduje nimi zagładę wszystkich mieszkańców
Ziemi. Na szczęście, postulowane np. stronami niniejszą oraz
partia_totalizmu.htm
wdrożenie "ustroju nirwany" całkowicie eliminującego
pieniądze z użycia wnosi potencjał aby odwrócić
dotychczasowy trend moralnego upadku ludzkości
i w ten sposób stworzyć jednak dostęp ludzi do owych
potężnych napędów przyszłości. Istnieje bowiem
szansa, że "tak czy inaczej" ludzkość wypracuje
dla siebie "ustrój nirwany". Przykładowo, nawet
jeśli wszyscy zignorują postulowane tu już obecne
pokojowe wdrożenie "ustroju nirwany" aby zacząć
nim naprostowywać powypaczaną pieniędzmi moralność
ludzi - jednocześnie powstrzymując lub zmniejszając
dalsze kary Boga, ciągle kontynuacja dotychczasowego
upadku moralnego stwarza warunki aby już wkrótce
to właśnie ów upadek doprowadził do samoczynnego
"wdrożenia się" ustroju nirwany w efekcie nadejścia
zdarzeń ilustrowanych w polskojęzycznym filmie
Zagłada Ludzkości 2030 -
które spowodują usunięcie z Ziemi zarówno "pieniędzy" jak
i niemal wszystkich ludzi nawykłych do życia za pieniądze
(po szczegóły "jak" i "dlaczego" patrz podpis pod starterem
"Film #A3c" ze strony o nazwie
partia_totalizmu_statut.htm).
Kliknij na starter powyższego półgodzinnego
filmu #A1b aby sobie go przeglądnąć.
#A2.
Jakie są cele tej strony:
Głównym celem niniejszej strony
internetowej oraz materiału ilustracyjnego
który zaprezentowałem tutaj czytelnikowi,
jest opublikowanie moich udokumentowanych
na zdjęciach, osobistych wrażeń z pobytu
w owym niezwykłym kraju zwanym Korea.
Dodatkowym zaś jej celem jest zwrócenie
uwagi czytelnika na te moralne i pozytywne
aspekty Korei, o których reszta świata
typowo niemal nic nie wie, a które mają
potencjał aby wydźwignąć Koreę do roli
supermocarstwa i następnego przywódcy
ludzkości.
#A3.
Kiedy i co zamotywowało mnie do przygotowania tej strony:
Kiedy tuż przed 1 marca 2007 roku wyruszałem
do Korei, aby na zaproszenie tamtejszego
programu rządowego podjąć profesurę na
jednym z koreanskich uniwersytetów, wiedziałem
wówczas o Korei tylko tyle co tendencyjne
publikatory przekazują ludziom w swojej
propagandzie. Na dodatek, moje nastawienie
do tego kraju pogłębiały trudne okoliczności
w których wówczas się znajdowałem, a które
opisuję w początkowej części #A1 strony
o mnie (Prof. dr inż. Jan Pająk),
oraz w części #K4 totaliztycznej strony
wszewilki_jutra.htm.
Tymczasem po przybyciu do Korei doznałem
rodzaju miłego szoku. Okazało się że mieszkańcy Korei
należą do jednych z najbardziej miłych w obcowaniu
ludzi na świecie. Z kolei sama Korea jest jednym
z najbardziej fascynujących i postępowych krajów
na świecie. Niniejsza strona stara się zilustrować
chociaż tą niewielką liczbę jej interesujących aspektów,
które mi rzuciły się w oczy podczas krótkiego -
bo tylko 10-miesięcznego w niej pobytu, oraz
które udało mi się fotograficznie udokumentować.
#A4.
Każdy wizytor w Korei Południowej może się
osobiście przekonać, że dobrobyt i siła ekonomiczna
owego kraju wywodzi się z jego mocy moralnej:
W punkcie #I1 swej strony o nazwie
quake_pl.htm
opisałem niezwykły rodzaj super-moralnych
ludzi, którzy w polskojęzycznych Bibliach
najczęściej są opisywani nazywą "sprawiedliwy"
(ja osobiście uważam, że bardziej odpowiedni
dla ich opisu byłby wyjaśniony w punkcie
#B1.1 strony o nazwie
antichrist_pl.htm
dzisiejszy zwrot "żołnierz Boga".
Od jakiegoś już czasu ja szczególnie się interesuję
owymi "sprawiedliwymi". Moje bowiem obiektywne
badania udokumentowane m.in. w punktach #I3
do #I5 strony o nazwie
petone_pl.htm
potwierdziły naukowo obietnicę zawartą w Biblii,
że jeśli w (lub przy) jakiejś miejscowości mieszka
co najmniej 10 owych "sprawiedliwych", wówczas
owa miejscowość jest chroniona przez Boga przed
zostaniem zniszczoną jakimkolwiek kataklizmem
zesłanym przez Boga. Faktyczne dotrzymywanie
tej boskiej obietnicy ja od szeregu już lat sprawdzam
i dokumentuję naukowo na nowozelandzkim miasteczku
"Petone" (w którym i ja mieszkam), sąsiednie miejscowości
jakiego nieustannie są trapione wszelkiego rodzaju
kataklizmami, jakie to kataklizmy przeskakują jednak
przez Petone bez wyrządzania w nim szkody - po dokumentację
tych kataklizmów patrz punkty #I3 i #I3.1 z owej strony
petone_pl.htm.
Na istnienie owych "sprawiedliwych" zwracam
tutaj uwagę czytelnika, ponieważ w/g mojego
osobistego rozeznania, opisywana na tej stronie
Korea Południowa w 2007 roku miała największe
zagęszczenie "sprawiedliwych" ze wszystkich
krajów w jakich miałem przyjemność przebywać
przez okres czasu pozwalający mi na poznanie
poziomu moralności jego mieszkańców.
(Drugim co do poziomu zagęszczenia "sprawiedliwych"
miejscem na świecie, jakiego poziom moralny
poznałem w latach 1996 do 1998, była wtedy malezyjska
prowincja Sarawak na tropikalnej wyspie Borneo.)
Owo też wysokie zagęszczenie "sprawiedliwych"
w Korei Południowej moim osobistym zdaniem
tłumaczy dlaczego ów kraj, na przekór swoich
niewielkich rozmiarów, ostatnio staje się światowym
mocarstwem ekonomicznym i przemysłowym.
Część #B:
Dlaczego Koreańczycy wyglądają tak zdrowo, szczuple i kształtnie:
#B1.
"Kimchi" ("kim-chi"), czyli sekret zdrowia, szczupłości i pięknego wyglądu Koreańczyków:
Pierwszą rzeczą która uderza każdego
przybysza do Korei, jest zdrowy, szczupły,
smukły, kształtny i wysportowany wygląd
mieszkańców tego pięknego kraju.
Na ulicach Korei Południowej niemal
nie spotyka się ludzi zniekształconych
otyłością. Jeśli zaś się już spotka kogoś
otyłego, po bliższym sprawdzeniu zwykle
się okazuje, że jest to albo turysta, albo
też emigrant z jakiegoś innego kraju.
Sporą zasługę na ten zdrowy i szczupły
wygląd mieszkańców Korei ma jedna
potrawa zjadana tam codziennie przez
każdego mieszkańca. Potrawa ta typowo
nazywana jest "kimchi". (Zauważ jednak, że
zgodnie z zasadami koreańskiej transliteracji,
powinna ona być pisana jako "kim-chi".)
Owo kimchi (kim-chi) zjadane jest zwykle w
formie surowej sałatki podawanej w Korei
w niewielkich ilościach jako dodatek do niemal
każdego posiłku. Ja osobiście zjadałem je
tylko jeden raz dziennie - przy okazji "lunchów"
w stołówce z miejsca pracy, i to tylko w dni
powszednie, bo w soboty i niedziele zwykle
wcale nie jadałem tam lunchów. Zaraz po
tym jak podjąłem swoją profesurę od 1 marca
2007 roku, miejscowy uczynny Koreańczyk
przysiadł się do mnie podczas obiadu i mi
wytłumaczył, że owo "kim-chi" posiada składniki
jakie powodują spalanie tłuszczu międzytkankowego.
Ja mu zbytnio nie wierzyłem, bo największe
autorytety wszędzie obwieszczają, że nie jest
jeszcze znana taka dieta która by efektywnie
spalała tłuszcz międzytkankowy. (Podobno
gdyby była znana, jej autor stałby się
milionerem.) Jednak tak na wszelki wypadek
zawsze zjadałem swoje "kim-chi" które mi
podawali z posiłkami. Na początku lipca się
zważylem - schudłem 5 kilo od daty swego
przybycia do Korei 4 miesiące wcześniej.
I to w sytuacji że zawsze byłem tam najedzony
i że wcale tam nie jadłem ani mniej, ani mniej
tłustych, potraw niż jadam w Nowej Zelandii,
a przez spory czas (tj. po przybyciu do Korei
również mojej żony), jadałem tam niemal dokładnie
to samo co w Nowej Zelandii - jednak plus owo
kim-chi. Najwyraźniej więc owo "kim-chi" faktycznie
uczyniło na mnie swoj cud. Odnotowałem też,
że w Korei nie ma ludzi otyłych (poza turystami) -
czyli że coś jednak utrzymuje przy szczupłości
wszystkich miejscowych. (Niemal też z całą
pewnością jest to właśnie owo "kim-chi", którym
miejscowi bez przerwy się objadają. W Korei
nawet się żartuje, że "Koreańczycy lubią swoje
kimchi bardziej niż swoje żony".) Jak na lekarstwo,
owo "kimchi" smakuje całkiem znośnie - mi trochę
przypomina w smaku surową polską kiszoną kapustę -
tyle że jest nieco mniej kwaśne a za to bardziej pieprzne,
bo zawiera m.in. goracą czerwoną paprykę (chili).
Miejscowi Koreańczycy zjadają go na surowo około
100 gram jako dodatek do praktycznie każdego
posiłku. Rezultat jest taki, że Koreańczycy (a
przynajmniej ci z południa) jedzą bardzo
dobrze (jedzenia mają w bród - zaś w ichniej
kulturze leży objadanie się niemal bez przerwy),
jednak nie ma wśród nich otyłych ludzi. Ja już
zapowiedziałem mojej żonie, że po powrocie
do Nowej Zelandii chcę aby zaczęła mi
systematycznie robić "kim-chi" i podawać
do jedzenia. Zdobyliśmy też z żoną i precyzyjnie
pospisywaliśmy autentyczną recepturę ludową
na wykonywanie kim-chi, a ponadto uczestniczyliśmy
w wykonywaniu tej potrawy aby dokładnie poznać
wszelkie niuanse jej autentycznego sporządzania.
Czy jednak kim-chi wykonane w Nowej Zelandii
przez nie-Koreańczyków utrzyma swoje zdolności
lecznicze (oraz moją szczuplejszą figurę),
to narazie nie jest mi wiadome (aczkolwiek
staram się to osobiście sprawdzać).
Jak robić kim-chi jest to opisane na wielu
stronach internetowych. (Według owych opisów
wygląda to nieco podobnie jak w Polsce wygląda
kiszenie kapusty - tyle że składniki są trochę
inne.) Przykładowo, w lipcu 2007 roku o tym
jak sporządzić "kimchi" można było sobie
poczytać na stronach
treelight.com/health/nutrition/UltimateKimchi.html
oraz
fabulousfoods.com/recipes/appetizers/pickles/kimchee.html
(ta ostatnia strona informowała nawet jakie są
składniki "kim-chi"). Problem jednak w tym, że kiedy
zasięgałem opinii miejscowych Koreańczyków,
ich opisy wykonania kim-chi znacząco się
różniły od tych podawanych w internecie. Z kolei
aby kim-chi utrzymała swoje zdolności lecznicze
(np. zdolności do spalania tłuszczu międzytkankowego),
musi ona być sporządzona zgodnie z autentyczną
Koreańską recepturą. Niestety, receptura ta jest
bardzo długa, mozolna i szczegółowa. (Jako
taka nie nadaje się więc ona do opublikowania
na niniejszej stronie internetowej. Jej skrótowe
opisy można znaleźć między innymi w "National
Folklore Museum", Gyeongbokgung, Seoul, Korea
Południowa.)
Z kolei dlaczego kim-chi jest takie dobre dla
ludzkiego zdrowia starają się to wyjaśnić inne
strony internetowe. Przykładowo, w lipcu 2007
roku wyszukiwarki najpierw wskazywały dwie
takie strony o adresach
treelight.com/health/nutrition/KimchiHealthy.html, czy
davidtinney.net/korean-kimchi-recipe.html.
Chociaż tak naprawdę, to sama nazwa "kim-chi"
już nam ujawnia że dzisiejsza oficjalna nauka
ludzka wcale nie wie dlaczego "kimchi" działa
tak jak działa. Odnotuj bowiem, że składnikiem
nazwy tej potrawy jest słowo "chi" - jakim w
sąsiadujących z Koreą Chinach oznacza się
rodzaj bardzo istotnej dla życia, inteligentnej
energii. (W owych dawnych czasach kiedy
powstawała receptura na kim-chi, znaczna
część obszaru który obecnie należy do
Chin należało wówczas do Korei.) Tymczasem
czym jest owa energia "chi" to dopiero obecnie
zaczyna wyjaśniać teoria naukowa zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji -
tyle jednak, że oficjalna nauka ziemska nie chce
uznać zasadności ustaleń tejże teorii. Więcej informacji
na temat czym zgodnie z owym Konceptem
Dipolarnej Grawitacji jest ta inteligentna
energia "chi", można znaleźć m.in. na
totaliztycznych stronach internetowych o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji, oraz o
ewolucji.
Z kolei przykłady wykorzystywania działania owej
energii "chi" w różnych dziedzinach życia opisane
są m.in. na stronach o
Wrocławiu,
Wszewilkach jutra,
tajemnicach miasta
Malborka,
a także o
seismografie Zhang Henga działającym na "chi".
Fot. #1ab: Oto ilustracja wykonania niezwykłej potrawy
koreańskiej zwanej "kim-chi" która m.in. utrzymuje
przy szczupłości i zdrowiu całą populację Korei.
Pod nazwą "kimchi", albo "kim-chi", kryje
się sfermentowana mieszanina płatków-wiórków
z ostrej papryki popularnie zwanej "chili",
z chińską kapustą (lokalnie zwaną "Napa")
oraz z kilkoma innymi dodatkami zdrowotnymi
i smakowymi. Smakuje ona podobnie
do polskiej kiszonej kapusty. Tyle że
jest nieco mniej kwaśna ale za to
bardziej pieprzna (a raczej "paprykowata").
Owa sfermentowana kim-chi gromadzi
w sobie energię "chi" oraz generuje
najróżniejsze enzymy, które okazują się
niezwykle zdrowe dla ludzkiego przewodu
pokarmowego i organizmu jako całości.
Przykładowo, zgodnie z najróżniejszymi
stronami internetowymi o zdrowotnych
następstwach jedzenia kimchi, takimi
jak strony wskazywane powyżej w
punkcie #B1, systematyczne zjadanie
kimchi daje cały szereg korzyści zdrowotnych,
które obejmują m.in.: przyspieszanie
u jedzącego spalania międzytkankowego
tłuszczu, uodparnianie jedzącego na bakterie
i wirusy (to zapewne dlatego nikt nigdy nie słyszał
o jakiejś koreańskiej grypie), dopomaganie
w eliminowaniu niekorzystnego cholesterolu,
zwalczanie alergii, regulowanie poziomu cukru,
wzmacnianie wyściółki żołądka
("stomach lining"), ożywianie i utrzymywanie
wymaganej dla zdrowia flory bakteryjnej jelit, itp., itd.
Fot. #1a (góra):
Scena z grupowego wykonywania "kim-chi"
przez koreańskie gospodynie. Scena ta jest
wystawiona (wraz z autentyczną recepturą na
wykonanie kim-chi), w "National Folklore Museum",
Gyeongbokgung, Seoul, Korea Południowa.
Powyższa scenka wykonywania kim-chi pokazana
jest w Narodowym Muzeum Folkloru z Seoulu -
stolicy Południowej Korei. W muzeum tym
udostepniona jest też zwiedzającym autentyczna
koreańska receptura na wykonanie kim-chi.
Należy bowiem pamiętać, że aby uzyskać
zdrowotne działanie tego kim-chi, a także
aby uwypuklić jego walory smakowe, w
skład kim-chi typowo wchodzi też aż
cała lista najróżniejszych składników
pokazanych na następnym zdjęciu. Z
kolei autentyczna receptura ludowa na
wykonywanie tej potrawy jest wysoce
złożona. Receptura ta ma też wiele
wariacji, nie każda z których to wariacji
wykazuje te same walory zdrowotne.
Fot. #1b (dół):
Oto ilustracyjny wykaz składników używanych
do wyrobu kim-chi według autentycznej ludowej
receptury z Korei. Ilustracja ta NIE zachowuje
proporcji wagowych ani ilościowych używanych
przy wykonaniu kim-chi, bowiem stara się ona
głównie pokazać wygląd, kosystencję i opakowanie
poszczególnych składników. Pokazane na
zdjęciu są następujące składniki: (górny rząd -
licząc od lewej ku prawej) (1) płatki-wiórki
czerwonej pieprznej papryki koreańskiej
(popularnie zwanej także "chili") - warto
odnotować że ta sama ostra papryka,
ale nabyta w stanie sproszkowanym
(zamiast płatków-wiórków) niestety nie nadaje
się do wyrobu kim-chi (dla kim-chi musi
ona być rozbijana w moździerzu na wiórki
czyli płatki o średnicy około 3 mm);
(2) dwie główki chińskiej kapusty - w Korei
zwanej "Napa" (w języku chińskim-kantoniskim
nazywana jest ona "Wong Nga Pak") - odnotuj
że aby utrzmać wszystkie swoje własności
lecznicze, kim-chi nie może być wykonane
ze zwykłej kapusty europejskiej; (3) korzeń
rzepki (buraka, rzodkwi), po angielsku
zwanej "radish"; (4) czosnek pokruszony
do ziaren o wielkości ziarenek ryżu; (dolny rząd -
też licząc od lewej ku prawej) (1) koreański
"sos rybny" albo "przyprawa rybna"
(po angilsku "Fish Sauce") - czyli
sfermentowana ryba w płynie (z braku
oryginalnego koreańskiego sosu można też
używać rybnego sosu tajlandzkiego lub
nieco gorszego rybnego sosu wietnamskiego -
które są fermentowane z ryb według niemal tej
samej receptury i mają niemal te same składniki);
(2) sól mineralna (gruboziarnista, nie
rafinowana); (3) sproszkowany lepki ryż
(tj. rodzaj krochmalu ryżowego) po angielsku
zwany "glutinous rice powder"; (4) cebula;
(5) słodkie jabłko; (6) świeży imbir ("ginger");
(7) dwa źdźbła świeżego szczypiorku (tj. młodej cebulki -
tej samej ktorą w Polsce używa się do serka
ze szczypiorkiem), po angielsku zwanego
"spring onion" - nie pokazanego na tym
zdjęciu (bo go nie miałem w chwili
fotografowania).
Proszę odnotować z powyższego zdjęcia, że
pokazana na nim chińska kapusta (po koreańsku
nazywana "Napa") używana do wyrobu kim-chi
różni się nieco od europejskiej kapusty. Jej liście
są pomarszczone i wyglądają podobniej do
naszej salaty niż do kapusty, chociaż też formuje
ona ubite główki - podobnie jak europejska
kapusta, tyle że jej główki mają kształt eliptyczny
a nie okrągły. Aby wytworzyć korzystne
dla
ludzkiego przewodu pokramowego energie,
enzymy, oraz flory bakteryjne, to właśnie tą
kapustę trzeba zmieszać z płatkami-wiórkami
koreańskiej pieprznej papryki czerwonej
(tzw. "chili"), oraz sfermentować. Kim-chi
wykonane z normalnej kapusty europejskiej
nie będzie wykazywało wszystkich wymaganych
cech leczniczych. Dlatego jeśli czytelnik nosi
się z zamiarem przygotowania dla siebie
kim-chi i wypróbowania na sobie samym
metody odchudzania opisanej w punkcie
#B2 poniżej, wówczas proponuję najpierw
sprawdzić czy czytelnik będzie w stanie
zdobyć ową kapustę (aby zobaczyć
fotografię tej kapusty wykonaną w zbliżeniu
czytelnik powinien kliknąć na niniejszy zielony napis).
Potem proponuję też sprawdzić czy czytelnik
będzie w stanie zdobyć pozostałe składniki
z powyższego zdjęcia "Fot. #1b".
(Gwarantowanie autentyczną, szczegółową
koreańską recepturę jak dokładnie wykonuje
się kim-chi, ja gratisowo udostępniam każdemu
zainteresowanemu w punkcie #B2.1 poniżej
na tej stronie.)
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie
na tą fotografię. Ponadto większość wyszukiwarek jakie obecnie są w użyciu,
włączając w to także popularny "Internet Explorer", pozwala również na
załadowanie każdej ilustracji do swojego
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją
redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez
siebie software graficznego.
#B1.1.
Sfermentowane potrawy najwyraźniej kryją klucz do zdrowia:
Niezależnie od koreańskiej "kimchi",
podobnie niemal cudowne właściwości zdrowotne
ma też japońska zupa zwana "miso".
Owa "miso" jest sporządzana poprzez
odpowiednie sfermentowanie masy sojowej.
Oglądałem kiedyś w telewizji film dokumentarny
na temat tej szczególnej zupy. Zawarte w nim
były twierdzenia Japończyków, że zupa owa
posiada zdolność do leczenia nawet lekkiej
tzw. "choroby popromiennej" - tej od naświetlenia
radioaktywnością.
Coraz też więcej badań na świecie ujawnia, że
zwykłe czerwone wino (typu wina sakralnego) -
powstałe poprzez sfermentowanie czerwonych
winogron, również odznacza się dosyć szczególnymi
zdolnościami zdrowotnymi - jako przykład patrz
artykuł "Red wine compound toasts cancer cells"
(tj. "składnik czerwonego wina wypieka komórki
rakowe" - referujący do substancji "resveratrol"
zawartej w czerwonym winie), ze stony B3
nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie datowane w środę (Wednesday), April 16, 2008
(artykuł ten dyskutowany jest także w punkcie #F2 (14)
totaliztycznej strony internetowej o nazwie
god_proof_pl.htm.)
W Nowej Zelandii rośnie rodzaj rodzimych krzewów
zwanych "manuka". Ich kwiaty mają jakiś składnik
który powoduje że "miód z manuka"
sam z siebie i w normalnym stężeniu przechodzi
rodzaj naturalnej fermentacji w wyniku której nabywa
najróżniejszych własności leczniczych - po szczegóły
patrz artykuł "Honey gives up healthy secret" ze
strony A13 nowozelandzkiej gazety
Weekend Herald,
wydanie datowane w sobotę (Saturday), April
18, 2009 (owa gazeta np. antybakteryjne cechy
"miodu z manuka" przypisuje substancji zwanej
methylglyoxol). Odnotuj że owa naturalna
fermentacja w pełnym stężeniu "miodu z manuka"
wcale NIE jest tożsama z fermentacją dokonywaną
w "miodach pitnych", w których dla zainicjowania
fermentacji konieczne jest ich rozwodnienie i dodanie drożdży.
Zabawnym choć sarkastycznym aspektem wysoce
leczniczego "miodu z manuka" jest, że z uwagi
na jego opłacalność nowozelandzcy Maorysi chcą
mieć na niego monopol. Ponieważ zaś w
Anglii ktoś hoduje krzewy manuka aby produkować
z nich ów wysoce leczniczy miód, Maorysi usiłowali
legalnie odebrać temu komuś jego krzewy manuka -
twierdząc że jego przodek "ukradł" te krzewy z Nowej
Zelandii - np. patrz artykuł "Manuka honey stings at $144"
ze strony A4 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie datowane w środę (Wednesday), May 20, 2009.
Na to ów Anglik odpowiedział w wywiadzie z telewizji że
chętnie odda Maorysom owe krzewy manuka, jeśli jednak
Maorysi oddadzą mu europejskie pszczoły które produkują
ów miód z manuka a które jego przodkowie przywieźli do
Nowej Zelandii. Chodzi bowiem o to, że przed przybyciem
Europejczyków do Nowej Zelandii nie istniały tam pszczoły
produkujące miód. (Bezżądłowe pszczoły rodzime Nowej
Zelandii są rodzajem much które wprawdzie zlizują nektar
z kwiatów i je zapylają, jednak żyją i rozmnażają się
pojedyńczo jak muchy i nie produkują miodu.) Owa
odpowiedź Anglika doskonale demaskująca wrodzoną
paserność kryjącą się za owymi próbami pozbawienia
go krzewów manuka ucięła dalsze próby Maorysów
aby odebrać mu te krzewy i w ten sposób mieć światowy
monopol na wysoce leczniczy i ogromnie poszukiwany
w świecie sfermentowany "miód z manuka".
Wygląda więc na to, że sfermentowane potrawy
ukrywają w sobie jakiś tajemniczy klucz do zdrowia
ludzkiego. Szkoda że Polacy tak się ociągają
z dokonaniem gruntownych badań zdrowotnych
zalet rodzimej polskiej sfermentowanej
"kiszonej kapusty", po staropolsku
ukiszonych ogórków, czy zakiszonych
gałąbków z polskiej kapusty i kaszy.
Zapewne również odkryliby wówczas wiele
niezwykłych cech tych potraw tradycyjnie
kiedyś kiszonych w Polsce. Wszakże w staropolskim
folklorze także używane one były w celach
leczniczych. Przykładowo, ja sam do
dzisiaj pamiętam że w okresie swego
dzieciństwa, kiedy się przeziębiłem, rodzice
leczyli mnie m.in. poprzez dawanie mi do
picia soku z "kiszonej kapusty" lub dawanie
do zjedzenia kilku "kiszonych ogórków".
Pamiętam również że zarówno moja matka,
jak i moja babcia, z nabożnością przestrzegały
znanych im pradawnych receptur przy
sporządzaniu swoich potraw, ponieważ
twierdziły iż w przypadku jeśli receptury
te się pozmienia, wówczas wytworzona
żywność utraci swoje święte cechy oraz
swe zalety zdrowotne (więcej na ten temat
wyjaśniłem w punkcie #B3 totaliztycznej strony
fruit_pl.htm).
Staropolską żywnością której zdrowotne działanie
powinno nas najbardziej intrygować, był dawny
święty chleb powszedni typowo wypiekany
w domu według bardzo dawnych receptur. W
owym "świętym chlebie" ciasto "rosło" przez
poddanie go procesowi fermentacji (popularnie
wówczas zwanej "kiszeniem"), nie zaś przez
nasycenie go bąbelkami gazu z pomocą gazotwórczych
chemikalii - tak jak dzisiejsi piekarze czynią
to z obecnym pieczywem. Tylko taki sfermentowany
chleb był kiedyś uważany za "święty" - co wyjaśniam
dokładniej w punkcie #F2 (14a)
totaliztycznej strony internetowej o nazwie
god_proof_pl.htm.
Tylko też ów czarny jak gleba (lub jak niemiecki
"pumpernickel") sfermentowany staropolski
"święty chleb powszedni" był ogromnie
zdrowy i smaczny. Faktycznie to ludzie
którzy zjadali ten święty chleb typowo w całym
swym życiu nie potrzebowali widzieć lekarza.
#B2.
Bezbólowe "odchudzanie się bazowane na kimchi" - czyli jak się odchudzić w kontrolowany
przez nas sposób bez potrzeby zmiany naszych nawyków stołowych ani naszego stylu życia:
Motto: Totalizm
naucza że "każdy cel jaki jest możliwy do pomyślenia jest też możliwy do osiągnięcia" -
nawet bezbolesne odchudzenie się. Trzeba jedynie znaleźć sposób jak go osiągnąć.
Moje doświadczenia stołowe z Korei są
wysoce zastanawiające. Zanim bowiem przybyłem
do owego kraju, jako typowy "mol książkowy"
miałem problemy z nadwagą. Faktycznie to
mój brzuch wyglądał tak jak ów na obrazach
Napoleona. Brzucha tego nie byłem też w
stanie w żaden sposób się pozbyć, na przekór
podejmowania najróżniejszych bolesnych
diet i głodówek które Chińczycy opisują dosadnym
określeniem "dog pooh diets" (tj. "diety psiego
gówna") - owa nazwa wynika z faktu, że według
żartobliwego powiedzenia Chińczyków diety
te czynią odchudzającego się aż tak głodnym,
że nawet gdy zobaczy on psie gówno - też ciągle
ma ochotę aby je podnieść i zjeść. Tymczasem
po przybyciu do Korei nagle odkryłem, że mogę
bez trudu tracić aż ponad 1 kilogram wagi
(tłuszczu) na miesiąc, tylko dlatego że codziennie
przy okazji najważniejszego posiłku (tj.
odpowienika naszego "obiadu") zjadam tam
około 50 do 100 gram surowego "kim-chi"
jako dodatkowe danie boczne do tego co
na dany posiłek jest mi podane. Co ciekawsze,
aby chudnąć tą metodą, wcale też nie muszę
zmieniać swoich upodobań smakowych,
mogę jeść tyle ile zechcę, nie muszę stosować
żadnych szczególnych diet czy ćwiczeń, ani
nie muszę zmieniać swego stylu życia.
Kim-chi okazała się więc dla mnie tą
"cudowną dietą odchudzającą" która zupełnie
bezboleśnie dała mi to co inne diety jedynie
mi obiecywały, jednak na przekór bólu ich
podejmowania - nigdy mi tego nie dostarczyły.
Skoro owa "bazująca na kimchi ludowa dieta koreańska"
zadziałała dla mnie, oraz skoro tak efektywnie
utrzymuje ona przy szczupłości całe niemal
50 milionów mieszkańców Korei Południowej,
istnieje dosyć spora szansa, że działała
ona też będzie z równym sukcesem i dla
czytelnika. Ponieważ nic nie kosztuje
jej spróbowanie, gorąco tutaj czytelnikowi
ją polecam. Aby ją urzeczywistnić i sprawdzić czy
dla niego też jest efektywna, jedyne co czytelnik
musi uczynić to przygotować sobie samemu
kim-chi z dwóch główek kapusty według
autentycznej receptury ludowej z Korei.
Nie radzę jednak kupować w tym
celu gotowego kim-chi, ani przygotowywać
go według receptury podawanej w internecie,
bowiem owa kim-chi sprzedawana poza Koreą,
a także sporo internetowych receptur jakie
ja dokładnie przeanalizowałem, oferują jedynie
smakowy substytut prawdziwego kim-chi.
Ten smakowy substytut wprawdzie smakuje dosyć
podobnie, jednak nie posiada on walorów zdrowotnych
autentycznego kim-chi. Dlatego najlepiej
dla celów diety wykonać swoje kim-chi
osobiście i to własnymi rękami. Wszakże
istnieje przysłowie "jeśli chcesz coś mieć
dobrze zrobione, to zrób to sam", a także
powiedzenie "Wacek, trzymaj ścianę a ja lecę po wypłatę".
(Z dwóch główek kapusty wychodzi około 2
kilogramy kim-chi, które wystarczą na co najmniej jakieś 20 dni.
Potem trzeba będzie powtórzyć wykonanie
bo świeża kim-chi smakuje lepiej niż stara,
znaczy jest mniej kwaśna i bardziej przyjemna
w jedzeniu.) Po przygotowaniu zaś sobie
owej kim-chi, wystarczy przy głównym
posiłku każdego dnia zjadać na surowo
około 50 do 100 gram owej kim-chi. Zjadanie
to wcale też nie jest przykre ani problemowe.
Ja je znalazłem tak jakbym do każdego
głównego posiłku zjadał około 50 do 100 gram
dobrze popieprzonej surowej polskiej
kiszonej kapusty. Jeśli przed i po miesiącu
takiego systematycznego dojadania kim-chi
dokona się dokładnego ważenia, nasza waga
powinna być o co najmniej 1 kilo niższa
(zaś pasek o co najmniej 1 dziurkę
luźniejszy). Tak też będzie się działo,
aż się uzyska wagę która jest optymalna
dla naszej struktury. (Owa optymalna waga
przestanie już się zmieniać.)
Z osobistym wykonaniem kim-chi wiążą się
dwa problemy, mianowicie (1) zdobycie składników
praz (2) zdobycie receptury. Dlatego jeśli czytelnik
zechce spróbować niniejszej "koreańskiej
ludowej diety odchudzającej" najpierw, proponuję
mu sprawdzić czy zdoła dla siebie zdobyć
najważniejszy składnik - tj. chińską kapustę,
potem zaś sprawdzić też dostępność pozostałych
składników - jak te pokazane na "Fot. #1b".
Kolejny problem to zdobycie autentycznej
receptury koreańskiej na kim-chi. Jeśli ktoś
nie wybiera się osobiście do Korei, mogą
z tym być problemy. Po tym bowiem kiedy
ja sam szczegółowo poznałem autentyczną
recepturę ludową z Korei na wykonanie kim-chi,
posprawdzałem kilka takich receptur wystawionych
w internecie. Odkryłem przy tym, że te szczegóły
autentycznej receptury, które według mojej opinii
są najbardziej istotne dla nabycia przez kim-chi
jego walorów zdrowotnych i odchudzających,
przez jakiś dziwny zbieg okoliczności nie są
obecne w owych internetowych recepturach.
Nie wiem czy jest to aż szereg "zbiegów
okoliczności", czy też systematyczne i
celowe działanie owego "serpenta Pająka"
opisanego w punkcie #D2.2 strony internetowej o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji.
Bez względu jednak na powód dla którego
te zdrowotnie najistotniejsze szczegóły są
nieobecne w wielu recepturach internetowych,
fakt pozostaje faktem że jeśli ktoś użyje takiej
nie-autentycznej (albo uproszczonej) receptury
z internetu, może wylądować wykonując
dla siebie mozolnie jedynie smakowy
substytut dla kim-chi, który jednak
nie będzie wykazywał zdrowotnych ani
odchudzających cech autentycznego kim-chi.
Wyniki naukowych badań czynią Koreańczyków
ogromnie dumnych ze swojej "kimchi". Wszakże
nie istnieje na świecie potrawa która by
przynosiła jedzącym aż tyle korzyści co kimchi.
Stąd na temat "kimchi" napisano w Korei wiele
doktoratów i jeszcze więcej książek. Niestety,
rzadko są one czytane w innych krajach z
powodu braku ich tłumaczeń oraz z powodu
unikalności koreańskiego alfabetu. Jedyną
naukowo i zawartościowo cenną książkę
koreańską o "kimchi" która w całości
przetłumaczona została na język angielski
i którą udało mi się zdobyć, była książka
pióra Dr Sook-ja Yoon, o tytule
Good Morning Kimchi, Hollym
Publishers, Seoul, South Korea 2006,
ISBN 1-56591-216-0, 128 stron, miękka oprawa.
Książkę tą uzupełnia też własna strona
internetowa jej autorki, o adresie
kfr.or.kr/
(niestety, niemal wyłącznie po koreańsku,
stąd Europejczykom pozwala ona tylko
pooglądać sobie obrazki).
Oczywiście, ja osobiście przygotowałem dla siebie
precyzyjny opis autentycznej koreańskiej receptury
ludowej na wykonanie kim-chi. Temu swojemu
opisowi jestem też w stanie dać gwarencje, że nie
pomija on żadnego z owych zdrowotnie istotnych
działań szczegółowych przy sporządzaniu tej
wysoce leczniczej potrawy. Opis ten udostępniam
też nieodpłatnie każdemu zainteresowanemu
czytelnikowi poprzez opublikowanie go
w punkcie #B2.1 poniżej na tej stronie.
Mam przy tym nadzieję, że zwrócą na
niego uwagę wszyscy czytelnicy którzy
zasłużyli sobie swym moralnym postępowaniem
na skorzystanie z mojego pracochłonnego
i żmudnego procesu zdobywania i precyzyjnego
spisywania tej trudnej i skomplikowanej receptury.
Pragnę też tutaj podkreślić, że ponieważ
ja daję osobistą gwarancję iż moja procedura
dokładnie odzwierciedla autentyczną
koreańską recepturę ludową, na moje
opisy tej procedury został nałożony
"copyright" - znaczy jest co do niej zastrzeżone,
aby ani jej dalej NIE publikować bez uprzedniego
uzyskania mojej zgody na piśmie, a także aby
jej dalej NIE udostępniać w formie jaka pomija
informacje iż receptura ta zastała przygotowana
moim nakładem pracy i jest udostępniana na
moich stronach internetowych o nazwie
korea_pl.htm.
(Tj. każdy kto zechce uzyskać taką zgodę powinien
ją uzyskiwać bezpośrednio odemnie pisząc na
adres podany w punkcie #Z4 tej strony.)
W rzeczywistym świecie w jakim żyjemy, wszystko
ma swoje własne zasady działania i wynikające
z nich wady. Te zaś nie zawsze pokrywają się
z tym co my byśmy sobie życzyli. Dlatego na
zakończenie tego punktu wyjaśnię jakie wady
opisywanej tutaj cudownej metody odchudzania
za pomocą kim-chi udało mi się odnotować
w moim eksperymentalnym stosowaniu owej
metody. Pierwsza z tych wad polega na tym,
że jeśli nasze odchudzanie polega wyłącznie
na dodatkowym jedzeniu kim-chi z posiłkami,
jednak bez zmiany naszego trybu życia ani bez
zmiany rodzaju potraw którymi się opychamy,
wówczas wielkość schudnięcia ma swoje granice.
Owe granice wynikają przy tym z zasady działania
kim-chi, a nie z ilości tłuszczu jaką nagromadziliśmy.
Innymi słowy, kim-chi zmniejsza naszą wagę tylko
o określony procent, poczym ustala nawy punkt
balansu naszej wagi który jest kilka kilo niższy od
wagi jaką mieliśmy przez rozpoczęciem jedzenia
kimchi. Ja szacuję po swoich wynikach, że kimchi
zmniejsza wagę o około 10% naszej wagi jaką
mieliśmy przed rozpoczęciem jedzenia tej surówki.
Potem owa niższa waga przestaje się już zmniejszać
na przekór że nadal jemy kimchi i ze nadal mamy
spore rezerwy tłuszczu do pozbycia się. Drugą wadą
metody odchudzania się poprzez jedzenie kim-chi
jest jej działanie tylko przez okres kiedy nieprzerwanie
jemy tą surówkę. Znaczy tak długo jak systematycznie
zjadamy kim-chi każdego dnia, nasza waga pozostaje
na owym niższym poziomie. Kiedy jednak zaprzestaniemy
jedzenia tej surówki, zaś nadal utrzymujemy te same
nawyki stołowe i ten sam tryb życia, wówczas nasza
waga natychmiast ponownie zacznie się podnosić,
aż osiągnie poziom jaki mieliśmy przed rozpoczęciem
jedzenia kim-chi. Owo przybieranie na wadze jest przy
tym niemal 3 razy szybsze niż tracenie wagi po rozpoczęciu
jedzenia kim-chi. W moim przypadku na początku okresu
kiedy zjadałem kimchi na dodatek do moich nawykowych
posiłków traciłem na wadze niecałe 2 kg na miesiąc. Kiedy
zaś zaprzestałem zjadania kimchi, w pierwszym miesiącu
przytyłem niemal 5 kg na miesiąc. Na szczęście, owo
tycie po zaprzestaniu jedzenia kim-chi ma swoją granicę
równą dokładnie tej samej wadze którą mieliśmy przed
rozpoczęciem odchudzania się za pomocą kim-chi.
(Po każdej zresztą diecie jaką w życiu próbowałem,
waga wraca do przedietowego poziomu wkrótce po
tym jak dietujący powraca do swoich typowych nawyków
stołowych i przeddietowego stylu życia.)
Innymi słowy, opisywana tutaj metoda kontrolowanego
przez nas samych odchudzenia się bez zmiany naszych
nawyków stołowych ani naszego trybu życia, jest użyteczna
dla przypadków kiedy dla jakichś powodów (np. ślubu,
wyjazdu, nowej pracy, itp.) chcemy przez ściśle zdefiniowany
okres czasu zmniejszyć naszą wagę o około 10% naszej
NORMALNEJ wagi.
Składniki
(po zdjęcia i opisy owych składników patrz "Fot. #1b" powyżej):
2 kapusty "Napa" (chińskie) średniej wielkości (około jeden i pół kg wagi),
3/4 (trzy-czwarte) korzenia dużego buraka (rzepki, rzodkwi),
3 cm sześcienne (ml) świeżego imbiru (po angielsku "ginger"),
3 łyżki stołowe czosnku rozdrobnionego na ziarna wielkości ryżu,
75 gram płatków "gorącej" koreańskiej papryki ("chili") której całe strąki rozbite zostały w moździerzu na płatki o około 3 mm średnicy,
10 łyżek stołowych koreańskiej "przyprawy rybnej" (Fish Sauce) - można też użyć tajlandzką “przyprawę rybną” (na rynku jest też wietnamska “przyprawa rybna” jednak nie uważa się jej za równie dobrą jak tamte dwie pierwsze),
1/2 (pół) szklanki ryżowej mąki krochmalowej ("Glutinous Rice Flour"),
1 dużą cebulę pokrojoną na ćwiartki,
1 słodkie jabłko obrane ze skóry i pokrojone na ćwiartki,
2 źdźbła szczypiorku (“spring onions”) - ich zielone części pocięte na kawałki długości około 3 cm, zaś białe części - pocięte na 3 mm kawałki.
Sól do smaku (na 2 główki kapusty zużywa się do 100 gram soli).
Wykonanie:
1. Cięcie kapusty. Pociąć kapustę "Napa" na ćwiartki, potem zaś na płaty o wymiarach wygodnych do wkładania do ust (tj. około cala kwadratowego każdy). Zgromadzić je wszystkie w jednym dużym pojemniku.
2. Zasolenie kapusty. Posypywać kolejne warstwy pociętej kapusty w pojemniku naprzemian odrobiną soli, poczym polewać ją odrobiną wody (podobnie jak w dawnych czasach - kiedy nie było jeszcze parujących żelazek, czyniło się to podczas opryskiwania odzieży wodą przed prasowaniem). Po kilku takich naprzemiennych posypaniach i pomoczeniach, należy wywrócić całą kapuste rękami, zamieszając ją tak aby spodnia kapusta wydobyta została na wierzch, natomiast wierzchnia zepchnęta była na spód naczynia. Kontynuować ów proces posypywania, moczenia i mieszania aż wyczerpie się cała sól. Pod koniec należy sprawdzić poziom zasolenia kapusty poprzez zjedzenie kawałka najgrubszego liścia kapusty, oraz sprawdzenie po rozgryzieniu czy centrum najgrubszej części czuje się już słone. Po zasoleniu i zmoczeniu należy odlożyć kapusę na jakieś 2 godziny aby nasiąknęła solą - trzeba jednak powtarzalnie ją dokładnie mieszać co jakieś 15 minut. Owo nasączanie solą zakańcza się kiedy kapusta po spróbowaniu jest już miękka i słona do smaku.
Po około 2 godzinach nasączania solą należy kapustę dokładnie wypłukać pod strumieniem bieżącej wody, poczym pozostawić w jakimś sicie czy durszlaku aby się osuszyła do dalszego użytku. Jeśli nadal ocieka wodą kiedy nadejdzie już czas aby mieszać ją z sosami, wówczas można ją osuszać dalej własnymi rękami poprzez delikatne jej wyprasowanie płaskimi dłońmi.
3. Szatkowanie buraka. Poszatkować buraka na plasterki nie grubsze od liści kapusty w najgrubszych miejscach. Pozostawić je w oddzielnym naczyniu do późniejszego użycia. Burak nadaje kimchi chrupkości podczas gryzienia.
4. Przygotowanie krochmalu ryżowego. W tym celu wymieszać: 1 szklankę wody oraz 1 szklanki ryżowej mąki krochmalowej (tj. Glutinous Rice Flour) oraz mieszać nieustannie nad ogniem aż jego gęstość osiągnie tą wymaganą dla ciasta naleśników. Pozostawić do przyszłego użycia aby wystygł w swoim naczyńku wstawionym w inne naczynie z zimną wodą.
5. Miksowanie dodatków. Rozdrobnić (np. w mikserze, lub robocie kuchennym) i dokładnie wymieszać razem imbir, jabłko, oraz cebulę. Zostawić tak wymieszane do późniejszego użycia w produkcji sosu.
6. Przygotowanie paprykowatego sosu (uwaga: kolejność mieszania jest w nim istotna i nie powinna być zmieniana):
(6a) Wymieszać ugotowany wcześniej krochmal ryżowy (użyć należy tylko około 3 całkowitej ilości przygotowanego wcześniej krochmalu) z około 75 gramami płatków czerwonej papryki.
Warto tutaj jednak odnotować, że NIE każda odmiana czerwonej papryki jest jednakowo pieprzna. Dlatego ilość płatków papryki podana w tej recepturze odnosi się tylko do oryginalnej (tj. bardzo pieprznej) papryki koreańskiej. Natomiast ilość innej papryki należy sobie dobierać eksperymentalnie, najlepiej poprzez porównanie poziomu "pieprzności" swojego własnego końcowego kimchi, z poziomem pieprzności oryginalnego kimchi który się kiedyś spróbuje w jakiejś koreańskiej restauracji. Jeśli zaś brak takiej restauracji w naszym pobliżu, wówczas należy pamiętać, że prawdziwe kimchi które sobie wykonujemy powinno być aż tak "gorące" (tj. aż tak "pieprzne") aby typowy Polak mógł je utrzymywać nieruchomo w swoich ustach przez duszy czas tylko z trudem i musiał je obracać językiem bowiem dosłownie będzie go "parzyło", aby podczas przełykania niemal pojawiały się mu łzy w oczach, zaś po zjedzeniu około 50 do 100 gram musiał potem długo popijać wodę aby ukoić ostre palenie w ustach i przełyku które po nim pozostanie. (Należy przy tym pamiętać, że folklor Koreański stwierdza iż to właśnie kapuściana fermentacja owej pieprznej papryki jest zródłem większości zdrowotnych dobrodziejstw kimchi, np. katalizowania przez kimchi spalania tłuszczu międzytkankowego. To dlatego owa tortura zjadania "gorącego" kimchi faktycznie jest potem źródłem zdrowia i dobrego samopoczucia.)
(6b) Dodać do owej mieszaniny krochmalu z papryką, uprzednio przygotowaną mieszaninę imbiru, jabłka i cebuli oraz dobrze wymieszać. Następnie dodać 3 łyżki czosnku rozdrobnionego uprzednio do wielkości ziaren ryżu i ponownie dobrze wymieszać.
(6c) Dodać 10 łyżek stołowych koreańskiej przyprawy rybnej (Fish Sauce) do uprzedniej mieszaniny i kontynuować mieszanie.
(6d) Sprawdzić kolor przygotowywanego sosu. Ów kolor powinien być ciemno-czerwony, a nie przypadkiem pomarańczowy. Jeśli jest on pomarańczowy, wówczas należy dodać trochę więcej płatków papryki, a następnie podczas mieszania można go spróbować aby sprawdzić jego zasolenie i poziom paprykowatości (pieprzności).
7. Ochrona rąk podczas mieszania. Ubrać parę wyrzucalnych ("disposable") rękawiczek aby przygotować się do wymieszania wykonanego właśnie paprykowatego sosu z "gorącej" (tj. "pieprznej") papryki, z kapustą i z burakiem.
8. Wymieszanie kapusty oraz dodatków z paprykowatym sosem. Mieszać starannie tylko niewielką ilość paprykowatego sosu, za pierwszym razem tylko z całością buraka, dopiero potem dodać do tego samego naczynia całość posiadanej kapusty, poczym mieszać zawartość z większą ilością sosu, dodawanego stopniowo (tj. nie całość naraz) w trakcie mieszania, aż cała kapusta oraz burak są dobrze pokryte owym sosem (tj. aż ich powierzchnia nabiera czerwonawego nalotu). Dopiero teraz dodać pocięty szczypiorek i ponownie wymieszać.
Odnotuj, że nadmiar paprykowatego sosu jaki pozostaje po wymieszaniu z nim kapusty, Koreańczycy wstawiają do zamrażalnika i używają ponownie podczas wykonywania następnej porcji kimchi.
9. Kiszenie. Przemieścić tak wymieszaną surową kimchi do słoja lub innego pojemnika na zakiszenie. Lekko ubić ręką aby nie było powietrza w obrębie kapusty. Najlepszym pojemnikiem do zakiszenia jest gliniany garnek z polewą. Można jednak używać też słoja szklanego, albo naczynie ze stali nierdzewnej. Wielkość i kształt pojemnika powinna być taka aby dał się on potem wstawić do lodówki bez wyjmowania z niego kimchi (wszakże po zakiszeniu kimchi przechowuje się w lodówce dla stopniowego zjadania). Dla ułatwienia składowania w lodówce, zamiast jednego dużego słoja można użyć kilku mniejszych. Nakryty (choć nieszczelnie) i zabezpieczony przed kurzem i owadami pojemnik z zakiszaną kimchi należy ustawić w ciepłym miejscu aby przebiegała w nim fermentacja. Fermentacja owa może produkować pianę a nawet płyn - jakie mogą z niego się wylewać. Nie należy go więc ustawiać na drogim meblu czy na drogim dywanie. Sukces fermentacji rozpoznaje się po smaku kimchi - mianowicie staje się ona kwaśna (pozostając nadal pieprzną) niemal jak polska kiszona kapusta. Ciepłym latem fermentacja ta zwykle zajmuje tylko około 2 dni czasu. Jednak zimą lub w zimnym klimacie może nawet przekroczyć tydzień czasu.
10. Przechowywanie. Kiedy poziom jej kwaśności zaczyna nas zadowalać, przenosimy słój do lodówki na pozostały okres czasu kiedy zjadamy zawartą w nim kimchi.
Kiedy dana porcja kimchi nam się skończy, przygotowujemy następną, tym razem z doświadczenia wiedząc jakie ilości płatków papryki danego rodzaju najlepiej zapewniają wymaganą pieprzność.
11. Dawkowanie: W celu zdrowotnego regulowania swojej wagi za pomocą kimchi, każdego dnia należy zjadać na surowo około 50 do 100 gram kimchi ze swoim głównym posiłkiem (obiadem). Dozwolone aby czynić sobie przerwy w owym systematycznym jedzeniu kimchi przez okresy weekendów.
Jeśli odczuwa się (lub obawia się) że złapało się grypę lub katar, rekomendowane jest prewencyjne wypicie szklanki soku jaki zbiera się na dnie naczynia w którym zakisza się kimchi.
12. Gwarancje: Ja niżej podpisany, udzielam osobistej gwarancji, że zaprezentowana tutaj receptura na kimchi dobrze reprezentuje typową recepturę stosowaną przez gospodynie domowe Korei Południowej, że otrzymałem tą recepturę (oraz praktycznie prześledziłem jej realizowanie) od zasobnej i dobrze jedzącej rodziny koreańskiej która używa tej receptury od wielu już pokoleń i na której widać gołym okiem zdrowotne skutki działania kimchi, oraz że receptura ta zawiera wszystkie elementy które decydują o zachowaniu przez nią wszelkich zdrowotnych atrybutów kimchi, a które to elementy zweryfikowalem w tej recepturze poprzez porównanie jej z innymi dostępnymi mi recepturami na wykonanie koreanskiej kimchi.
Podpisano: Jan Pajak (Prof. dr inż.)
Suwon, Korea Południowa, 19 lipca 2007 roku
Udzielając powyższej osobistej gwarancji jednocześnie
przypominam, że każdy tekst pisany może zostać
podrobiony lub zmieniony. Dlatego napominam te
osoby które zechcą mieć pewność, że niniejsza
procedura nie została zmieniona już po tym jak
ja ją opracowałem i udostępniłem (a stąd że
gwarantuje ona wszelkie korzyści zdrowotne
oryginalnej koreańskiej "kimchi"), aby uzyskiwały
ją bezpośrednio z moich stron internetowych -
gdzie jest ona udostępniana zupełnie bezpłatnie
za pośrednictwem strony o nazwie
korea_pl.htm
którą ja osobiście autoryzuję i aktualizuję (odnotuj,
że owa strona ma swoją drukowalną wersję o nazwie
korea_pl.pdf
upowszechnianą w bezpiecznym formacie PDF jaki
dokładniej opisałem poniżej w punkcie #Z5 tej strony).
#B3.
"Poczwarki jedwabników" - czyli moralniejszy substytut
dla "embrionalnych komórek macierzystych" używany
od bardzo dawna w folklorystym lecznictwie Korei:
Dzisiejsza medycyna zachłystuje się opisami
co to da się kiedyś w przyszłości uzyskać dzięki badaniom
tzw. "embrionalnych komórek macierzystych"
(po angielsku "stem cells"). Owymi obietnicami
stara się też zagłuszyć kaca moralnego
wynikającego z używania komórek pochodzących
z płodu ludzkiego. Wszakże w niektórych
przypadkach owych badań, aby móc je prowadzić
może stawać się konieczne odebranie jakiemuś
potencjalnemu człowiekowi prawa do życia.
Jest zaś wysoce niemoralnym uśmiercanie potencjalnych
ludzi tylko po to aby uzdrawiać już urodzonych
ludzi. Nic więc dziwnego że badania nad
"embrionalnymi komórkami macierzystymi"
ludzkiego pochodzenia mają sporo przeciwników.
Na dodatek wyniki tych badań będą w stanie
zacząć pomagać ludziom jedynie w dalekiej
przyszłości.
Doskonałe ujęcie celów badań nad "embrionalnymi
komórkami macierzystymi", najważniejszych chorób
które te komórki będą leczyć, oraz natury obiekcji
moralnych jakie ich badania najczęściej wywołują,
zawiera artykuł zatytułowany "Latest stem cell
'achievement' gets cold reception" (tj. "Ostatnie
'osiągnięcie' w embrionalnych komórkach
macierzystych otrzymuje chłodne przyjęcie")
który ukazał się na stronie A2 nowozelandzkiej gazety
Weekend Herald,
wydanie datowane w sobotę (Saturday), January
19, 2008. Oto krótki wyjątek z tego artykułu w
moim luźnym tłumaczeniu "Naukowcy twierdzą
że embrionalne komórki macierzyste z klonowanych
embriów mogą okazać się cennym narzędziem przy
studiowaniu dolegliwości, sprawdzaniu lekarstw i być może
pewnego dnia tworzeniu przeszczepialnego materiału
do leczenia chorób takich jak cukrzyca
oraz choroba Parkinson'a. Jednak niektórzy
krytycy twierdzą że procedura ta sprowadza się do
tworzenia życia ludzkiego w laboratorium oraz następnego
jego niszczenia aby uzyskać embrionalne komórki
macierzyste. Inni wyrażają obawę o zagrożeniach
zdrowia i o eksploatacji, jeśli duża liczba kobiet
będzie zmuszana aby dostarczać jajeczka dla
szeroko upowszechniającego się klonowania."
(w oryginale angielskojęzycznym: "Scientists say
stem cells from cloned embryos could be a valuable
tool for studying diseases, screening drugs and
perhaps someday creating transplant material to
treat conditions such as diabetes and Parkinson's
disease. But some critics say the procedure amounts
to creating a human life in a lab and then destroying
it to harvest the stem cells. Others raise concerns
about health risks and exploitation if large number
of women are asked to provide eggs for widespread
cloning.")
Szokującym jednak faktem jest, że leczenie
komórkami o działaniu bardzo podobnym do
przewidywanego działania owych "embrionalnych
komórek macierzystych", folklor ludowy Korei
stosuje już z powodzeniem przez wieki, jeśli
nie przez całe tysiąclecia. I to bez potrzeby
odczuwania jakiegokolwiek "kaca
moralnego". Powodem jest, że owe koreańskie
substytuty dla komórek macierzystych pochodzą
od owadów, a nie od ludzi. W folklorze Korei
komórki te uzyskuje się poprzez zwykłe
zjadanie "poczwarek jedwabnika" (po angielsku
"silkworm pupa") pokazaych na zdęciu poniżej.
Owe poczwarki mają
bowiem w sobie składniki które po zjedzeniu
wyzwalają w jedzących mechanizm który
powoduje że dowolne komórki z ciała
jedzących zachowują się tak jakby były
one komórkami macierzystymi - tj. dowolne
komórki z ciała jedzących transformują
się w, czy też generują, komórki jakich
danemu choremu brakuje. W rezultacie w Korei
aż roi się od opisów niesłychanie ciężkich
choróbs, które zostały wyleczone właśnie
poprzez zwykłe zjadanie owych "poczwarek
jedwabnikowych". Nie będę tutaj owych
opowieści przytaczał, bowiem ktoś może
mnie oskarżyć o upowszechnianie medycznej
herezji. Jednak obraz który wyłania się
z opisow ludzi z którymi rozmawiałem na
ten temat, jest bliski tego co dzisiejsza
medycyna stwierdza że kiedyś będzie można
to uzyskać właśnie dzięki embrionalnym
komórkom macierzystym. Przykładowo,
folklor koreański na początku swego wykazu
chorób które już od wieków leczone są za
pomocą poczwarek jedwabnika, wskazuje
dokładnie te same kluczowe choroby
które naukowcy mają nadzieję leczyć
w dalekiej przyszłości za pomocą
embrionalnych komórek macierzystych.
Jednocześnie leczenie poczwarkami
jedwabnika następuje tanio,
natychmiast - bez prowadzenia wieloletnich
badań medycznych, oraz bez nabawiania się
"kaca moralnego" z powodu zużywania embrionów
które aby nas mogły uzdrowić najpierw musiały
być niemoralnie zrabowane jakiemuś innemu
człowiekowi.
Nie trudno się domyślić dlaczego mechanizm
leczniczy który wyzwalany jest przez
zjadanie poczwarek jedwabnikowych jest
niemal identyczny do działania owych
"embrionalnych komórek macierzystych".
Jak bowiem wiemy, w poczwarkach występują
jakieś procesy, które całkowicie przebudowują
strukturę tkankową gąsiennicy w strukturę
tkankową gotowego motyla. Cokolwiek wyzwala
owe procesy, w chwili zjadania poczwarek
jedwabnikowych dostaje się do krwioobiegu
w organiźmie zjadającego. Z krwioobiegiem
tym trafia to do miejsc które zdewastowała
dana choroba. Tam zaś wyzwala procesy
podobne do tych jakie mają miejsce w
poczwarkach. Mianowicie przebudowuje tam
strukturę komórek które znajdują się w miejscu
zdewastowanym przez chorobę, w strukturę zdrowych
komórek które powinny tam być obecne. W ten sposób
następstwa niszczycielskiej choroby są stopniowo
eliminiowane. Poczwarki jedwabnikowe wnoszą
więc sobą potencjał do leczenia nawet tych
najbardziej paskudnych choróbsk bez powodowania
niekorzystnych następstw ubocznych. (Np. nigdy nie
slyszałem aby komukolwiek kto zjadał te poczwarki
wyrosły po wyzdrowieniu jakieś motyle skrzydła.)
Gdzie zaś owe poczwarki jedwabnika można w
Korei nabyć. Ano wcale nie w aptece, a na zwykłym
targowisku - patrz zdjęcie poniżej. Muszę jednak
przyznać iż kiedy na nie patrzyłem wówczas
byłem pewien, że z moimi europejskimi nawykami
kulinarnymi musiałbym naprawdę być w krytycznej
sytuacji zdrowotnej aby się zmusić do zjedzenia
tego cudownego lekarstwa. (Zapewne musiałbym
przy tym też sobie wyobrażać że jestem ptakiem.)
Konserwy z już ugotowanymi poczwarkami jedwabnika
mogą też być nabywane w sueprmarketach, jako
że są tam uważane za przysmak.
W folklorze Korei poczwarki jedwabnikowe
zjadane są w trzech odmiennych formach.
Najbardziej zadedykowani ich smakosze
zjadają je na surowo (ususzone), tak jak je
widać na poniższym zdjęciu. Ja po ponad
pół roku chodzenia wokół nich jak przysłowiowy
"pies chodzi wokoło jeża", w końcu
dla dobra nauki i tej strony zmusiłem się aby
spróbować jak one smakują na surowo. Jak
się okazało, w pierwszej chwili po włożeniu
takiej jedzonej na surowo poczwarki jedwabnikowej
do ust, ma się odczucie jakby włożyło się
do ust dużą miękką rodzynkę. Jednak od
skóry tej niby rodzynki przechodzi do śliny
silny smak i zapach jakby starej "zatęchłej
piwnicy", czy starych wilgotnych podziemnych
lochów. Ten zatęchły smak znika jednak
kiedy poczwarkę się przegryzie i rozgniecie
zębami. Wówczas nabiera ona dosyś przyjemnego
smaku i kruchości jakby młodego orzecha
włoskiego. Znaczy smaku tylko około jednej
trzeciej tak silnego jak smak dojrzałego orzecha
włoskiego. (Ten słaby smak orzechowy
mają młode orzechy włoskie, które zjada
się kiedy ciągle mają one zieloną łuskę
i które po rozłupaniu obierze się z owej
brązowej skórki jaka po dojrzeniu nie
daje się już obrać i jaka ich jądru
nadaje właśnie owego silnego smaku
orzechowego.) Ten przyjemny orzechowy
smak tych poczwarek powoduje, że w
Korei mają one dosyć sporo amatorów,
każdy z których zjada około połowy
szklanki tego przysmaku (i lekarstwa)
na jedno posiedzenie.
Niezależnie od jedzenia na surowo wysuszone
poczwarki jedwabnikowe zjada się w Korei również
po ugotowaniu i po upieczeniu. W przypadku
ich gotowania, gotowane są one w posolonej
wodzie i jedzone natychmiast po ugotowaniu -
ciągle gorące. Na jarmarkach można w Korei
spotkać stoiska w których je gotują zaś
po ugotowaniu - sprzedają przechodniom
(w cenie około 1 US$ za połówkę ćwierć-litrowej
szklankę tego przysmaku i lekarstwa).
Wokoło stoiska na którym je gotują roznosi
się w powietrzu ten sam nieprzyjemny zapach
"zatęchłej piwnicy", który opisałem w
poprzednim paragrafie. Najbardziej podobno
smaczne są te poczwarki kiedy się je usmaży.
Smaży się je w oleju, po dodaniu do nich dla
poprawy smaku niemal równej ilości ząbków
czosnku.
Przy leczniczym jedzeniu suszonych poczwarek
jedwabnikowych, zjadane są zwykle dwie porcje
w odstępach co 12 godzin (tj. jedna porcja rano
i druga porcja wieczorem). W każdej z tych porcji
jedzone są zwykle około dwie łyżki stołowe tych
poczwarek - co daje dzienne zjadanie około połowy
ich szklanki. Typowo przed jedzeniem są one
najpierw bardzo starannie i długo płukane w wodzie -
i to aż trzy razy. Owo ich płukanie mi bardziej
przypomina jakiś rytuał niż faktyczne ich mycie.
Potem są one gotowane w wodzie z solą (czasami
do wody dodawane są przyprawy dla poprawy
smaku). Leczniczo zjadane są nie tylko owe
ugotowane poczwarki, ale wypijany jest także
"rosół" powstały podczas ich gotowania. Chora
osoba zwykle zjada owe poczwarki przez okres
co najmniej dwóch miesięcy aby uzyskać
odnotowywalne uzdrowienie.
Teoretycznie rzecz biorąc ten sam efekt
leczniczy co dla poczwarek jedwabnikowych
powinien być też uzyskiwany podczas zjadania
dowolnych poczwarek - jeśli tylko ich
gąsiennice nie zawierają jakichś chemikalii
niekorzystnych dla ludzkiego zdrowia. Ponieważ
jednak dla wyzdrowienia trzeba nazjadać dosyć
sporą ilość tych poczwarek (liczoną na kilogramy),
poza jedwabnikami trudno zapewne byłoby znaleźć
ich wymagane zaopatrzenie. Ponadto eksperymentalnie
jest już potwierdzonym, że gąsiennice jedwabnika
nie zawierają ani wytwarzają żadnych chemikalii
które byłyby niekorzystne dla ludzkiego zdrowia.
Natomiast inne poczwarki ciągle mogą mieć
takie chemikalia.
W Polsce także są hodowane i przetwarzane
poczwarki jedwabników. Wszakże dla produkcji
jedwabiu odwija się jedynie i zużywa kokony w
które poczwarki te się owijają, same zaś poczwarki
się wyrzuca. Kiedy pisałem ten paragraf aż cały
szereg adresów polskich przetwórni jedwabników
i wytwórni jedwabiu dało się znaleźć w internecie.
Stąd prawdopodobnie wszystkie fabryki które
przetwarzają jadwabniki mają całą masę tych
poczwarek z jakimi nie bardzo wiedzą co czynić.
Zapewne wyrzucają je potem na śmieci albo
też sprzedają jako paszę dla świń - nie
zważając na fakt, że poczwarki te wykazują
cechy cudownego (i prostego w użyciu)
lekarstwa ludowego o charakterystyce
"embrionalnych komórek macierzystych".
Dlatego tym z czytelników, którzy mają kogoś
bliskiego i kochanego w sytuacji zdrowotnej
na tyle desperackiej, że dla wyzdrowienia owa
osoba byłaby gotowa zjadać poczwarki jedwabnika
na kilogramy, oraz jeśli choroba tego kogoś
należy do rodzaju który obiecują w przyszłości
uzdrawiać dzisiejsi badacze "embrionalnych
komórek macierzystych" (tj. "stem cells"),
wówczas nic nie stoi na przeszkodzie aby spróbować
tejże ludowej koreańskiej remedy. (Szczególnie
spróbować warto, jeśli jest to rodzaj choroby
na wyleczenie jakiej nadzieję stwarzałby jakiś
mechanizm uzdrawiającego działania "embrionalnych
komórek macierzystych", który to mechanizm
jest postulowany już obecnie przez badaczy,
jednak którego dopracowanie i wdrożenie
w życie obiecywane jest dopiero w odległej przyszłości.)
Wszakże jeśli poczwarki te nie pomogą, z całą
pewnością nie powinny też i zaszkodzić. Ich
zjadanie można przecież porównać do pojedzenia
sobie odmiany małych chrupiących raczków.
Jeśli więc ktoś nie ma uczulenia na raki, zaś
zjada te poczwarki kiedy ciągle są świeże,
nie powinien z tego powodu mieć żadnych
problemów. Jedyna trudność (poza
przełamaniem się w sobie samym) z
użyciem tej ludowej remedy polega na
(1) zdobyciu wymaganego (sporego)
zapasu świeżych poczwarek (proponuję
w tym celu wybrać się do najbliższej fabryki jedwabiu),
oraz (2) wysuszeniu posiadanego ich zapasu
aby uniemożliwić ich popsucie się -
w Korei głównie jedzone są właśnie takie
uprzednio wysuszone poczwarki (jak te
pokazane na poniższym zdjęciu "Fot. #2"),
(3) odpowiednim przygotowaniu tych poczwarek
do leczniczego zjedzenia. Jak zaś przygotować
te poczwarki do leczniczego zjedzenia, chętnie to
opiszę każdemu nieodpłatnie, jeśli tylko w P.S.
do swego emaila ktoś ten przyśle mi emailem
odpowiedź na następujące pytanie: co to takiego
"pole moralne" oraz jak ustalić że w danym działaniu
ktoś porusza się pod górę owego pola moralnego?
Odpowiedzi na to pytanie należy poszukać na stronach
internetowych o
totaliźmie,
pasożytnictwie, oraz
moralności.
Moje reakcje na te nadchodzące odpowiedzi będą
takie same jak te opisane na końcu punktu #B2
powyżej.
Z powodów które wyjaśniłem dokładniej na
innych stronach internetowych, np. na stronach
memoriał czy
zło,
na Ziemi usilnie forsowane są badania
nad leczniczym wykorzystaniem ludzkich
"embrionalnych komórek macierzystych" i to
na przekór że w wielu przypadkach badania
te budzą najróżniejsze zastrzeżenia moralne.
Tymczasem poczwarki jedwabnikowe kryją w
sobie mechanizmy działania które pozwalają
uzyskiwać bez "kaca moralnego" oraz
prawie natychmiast niemal wszystkie te
same efekty lecznicze które niemoralnie
obiecują ludziom badacze owych
"embrionalnych komórek macierzystych".
Jednak badań nad leczniczymi mechanizmami
poczwarek jedwabnikowych narazie nikt
nie chce prowadzić. W tym miejscu mam
więc apel do czytelników, aby gdzie
tylko mogą, zamiast popierać niemoralne
badania embrionalne, raczej zaczęli
domagać się podjęcia niepomiernie
moralniejszych badań nad mechanizmami
leczniczymi kryjącymi się w owych
niepozornych poczwarkach jedwabnikowych.
Nasza cywilizacja na tym tylko skorzysta,
nie wspominając już o moralnych torturach
tych chorych przyszłości którzy będą
świadomi że aby uzyskać własne zdrowie
musieli będą odmówić prawa do życia
jakiemuś innemu człowiekowi.
Fot. #2: Oto wysuszone poczwarki jedwabnika
(po angielsku zwane "silkworm pupa"). Używane
są one w folklorystycznym lecznictwie Korei przez
wieki a może nawet przez tysiąclecia. Mają
one cechy podobne do dopiero obecnie
badanych przez ziemską medycynę
"embrionalnych komórek macierzystych"
(po angielsku "stem cells"). Znaczy są one
w stanie regenerować uszkodzone lub
zniszczone przez chorobę komórki i tkanki.
Nieoficjalny folklor ludowy Korei stwierdza
że leczą one całą gamę ciężkich chorób.
Aczkolwiek patrząc na to cudowne lekarstwo
trudno sobie wyobrazić siebie samego
zjadającego je z zapałem na kilogramy,
moim zdaniem każdy kto jest w krytycznej
sytuacji zdrowotnej z powodu choroby jakiej
uleczenie obiecują badania "embrionalnych
komórek macierzystych" i komu nic innego
nie daje już nadziei, powinien rozważyć
jego spróbowanie. Wszakże jeśli ono nie
pomoże, również i nie powinno zaszkodzić,
a jest łatwo dostępne, niewiele kosztuje,
jest używane w Korei już przez wieki - a
może nawet przez tysiąclecia,
oraz teoretycznie rzecz biorąc nie powinno
powodować żadnych skutków ubocznych.
(Zaś praktycznie rzecz biorąc - nie jest mi
wiadomo aby ktokolwiek prowadził kiedykolwiek
nad tym cudownym lekarstwem jakieś
oficjalne badania.)
Część #C:
Moralne, zdyscyplinowane, zdeterminowane, oraz ukierunkowane życie społeczne:
#C1.
Dyspcyplina i determinacja Koreańczyków:
Kolejną rzeczą która mnie miło zaskoczyła,
jeśli nie zaszokowała w Korei, to ochotnicze
zdyscyplinowanie społeczeństwa. Jeśli uczynienie
tam czegoś leży w interesie społecznym,
Koreańczycy to czynią bez wahania. Przykładem
na jakim jestem w stanie zilustrować ową
dyscyplinę społeczną fotograficznie, jest
poniższe zdjęcie zmęczonych uczniów
jakiejś szkoły, którym oprowadzający ich
wycieczkę nauczyciel pozwolił dla odpoczynku
przykucnąć na chwilę. Chociaż uczę przez całe
zawodowe życie, w żadnym innym kraju nie
widziałem tak zdyscyplinowanych uczni, którzy
dla odpoczynku przykucnęliby posłusznie
czwórkami bez rozchodzenia się z szeregów
i bez żadnego szemrania. (Ba, w innych
krajach nie widziałem nawet uczni, którzy
posłusznie maszerują przy swoich nauczycielach
czwórkami, równie zdyscyplinowani jak żołnierze.)
Fot. #3: Przykład kolumny zmęczonych uczniów koreańskich,
którym prowadzący ich nauczyciel pozwolił przykucnąć
na chwilę dla odpoczynku. Jak łatwo odnotować,
odpoczywają oni zdyscyplinowanie w czwórkach,
bez rozchodzenia się po mieście, bez szemrania,
bez mieszania szyku i swoich pozycji w kolumnie
marszowej, w każdej chwili gotowi na sygnał nauczyciela
powstać i zdyscyplinowanie kontynuować wycieczkę
na jaką ich zabrano.
Ja muszę przyznać, że uczę całe swoje życie,
jednak tak zdyscyplinowanych uczniów nie
widziałem w żadnym innym kraju oprócz Korei.
Wręcz przeciwnie, z powodu braku dyscypliny
uczniowskiej w sporej liczbie krajów w których
uczyłem zabranie uczniów na wycieczkę jest
rodzajem zmory i tortury dla wykonania której
wielu nauczycieli musi zostać siłą zmuszeni
przez swoich przełożonych. Na dodatek, w
niektórych krajach tak duża grupa uczni według
miejscowego prawa wymagałaby zapewne
nadzoru i opieki co najmniej czterech dorosłych
(np. czterech nauczycieli i/lub ochotniczych
rodziców). W Korei wystarczy zaś tylko jeden
nauczyciel który całkowicie panuje nad sytuacją.
#C2.
Kiedy Koreańczycy już coś czynią, oddają się temu "na całego":
My to dobrze znamy z naszego życia
codziennego. Ktoś np. pracuje w jednym
zawodzie, jednak klnie na niego, bowiem
zawód ten podjął przez pomyłkę i właściwie
to chciałby czynić w życiu coś zupełnie
innego. W ten sposób nasze europejskie
społeczeństwa są pełne naukowców, którzy
właściwie to chcieliby zostać malarzami,
malarzy, którzy tak naprawdę to marzą o
karierach polityków, polityków, którzy
właściwie to chcieliby zostać bankierami -
tyle że Bozia nie dała im kapitału, itd.,
itp. Wynikiem jest, że w takim społeczeństwie
niemal nikt na poważnie nie bierze swojego
zawodu lub działalności, zaś jeśli już
coś czyni, dokonuje to z łaski i
zupełnie bez przekonania.
Sytuacja wygląda jednak zupełnie inaczej
w Korei. Jeśli Koreańczycy coś już czynią,
wówczas wkładają w to całego siebie. W
rezultacie, kiedy oni pracują, to praca
aż im się "pali w rękach". Kiedy strajkują,
wówczas czynią to z przekonaniem i staczają
prawdziwe bitwy z policją. Kiedy idą do
kościoła, wówczas modlą się z takim żarem
i przekonaniem, oraz przykładają tak wiele
uwagi do drobnych szczegółów, że nawet ja -
twórca
totalizmu oraz
pierwszy naukowiec na Ziemi który formalnie udowodnił
istnienie Boga,
chylę z uznaniem przed nimi czoła.
Fot. #3b: Oto "białogłowy" w koreańskim kościele
katolickim. (Kliknij na to zdjęcie aby
zobaczyć je w powiększeniu.)
Zdjęcie to wykonane było w sierpniu 2007 roku.
W dawnej Polsce słowem "białogłowy" określano
kobiety - ponieważ w kościele zakładały one
białe chustki na głowę. Jak jednak dobrze
pamiętam, owa chrześcijańska tradycja
zaniknęła w Polsce w czasach mojego
dzieciństwa. Kiedy byłem jeszcze malutkim
chłopcem (tj. w latach 1950-tych), moja matka
i babcia zabierając mnie do kościoła ciągle
zakładały na głowę właśnie takie białe chustki -
podobne do chustek które na powyższym
zdjęciu widać na głowach wszystkich
koreańskich kobiet modlących się w kościele.
Natomiast kiedy nieco podrosłem, kobiety
uczestniczące w nabożeństwach z polskich kościołów
katolickich przestały już zakładać owe białe
chustki. (Dlatego zapewne obecnie nie
nazywa się ich już "białogłowami".)
Jednak w Korei kobiety ochotniczo
czynią to aż do dzisiaj - jak to
ujawnia powyższe zdjęcie. Kiedy
bowiem w Korei ludzie się modlą,
czynią to naprawdę z żarem i oddaniem,
dopilnowując poprawności każdego szczegółu.
Tak też i czynią w każdej innej
sprawie jakiej się oddają.
W Polsce się uważa, że Polacy przodują
w świecie w swoim oddaniu wierze w Boga
i kościołowi katolickiemu. Tymczasem
według mojej powierzchownej opinii,
Koreańczycy już dawno temu prześcignęli
Polaków w sumienności i żarliwości z
jakimi służą oni Bogu.
Oczywiście,
Bóg
nie pozostaje obojętny na takie wyrazy
oddania. Wynagradza więc Koreę na wiele
różnorodnych sposobów. Przykładowo, w
chwili obecnej Korea posiada jeden z
najwyższych standardów życia. Przestępstwa
bazujące na niemoralności niemal w niej
już nie istnieją. Ludzie w większości
są tam prawdomówni i postępują moralnie
(za wyjątkiem niektórych
polityków).
My Polacy możemy im tylko pozazdrościć.
Wszakże za moralnym postępowaniem całego
społeczeństwa podąża też szczęście,
pokój, zasobność i osobiste bezpieczeństwo
jego poszczególnych obywateli.
Część #D:
Historia:
#D1.
Koreańczycy czerpią swą siłę moralną ze swojej historii:
Koreańczycy są dumni ze swojej historii. A
w historii tej stoi, że wywodzą się oni od "Hana".
(W języku koreańskim "han" znaczy "jeden"
oraz "zjednoczony".) Jeśli dobrze pamiętem
to któryś z polskich poetów napisał, że Polacy
kiedyś dyskutowali czy wywodzą się od "Ormiana"
czy też od "Hana".
Fot. #4: Oto zdjęcie "prototypu" dla jednej z najbardziej
nowoczesnych rodzajów dzisiejszej broni
rakietowej - czyli tzw. "katiuszy". Wystawiony
jest on w pałacu królewskim "Deoksugung" w Seoulu.
Jedyna rzecz jaka w prototypie tym może nas
nieco zastanawiać, to że pokazana na tym
zdjęciu, jego "udoskonalona" wersja zbudowana
została w Korei w 1448 roku, zaś jej wynalazca,
niejaki Choe Museon żył kilka wieków wcześniej
w czasach Goryeo Dynastii. Teraz więc staje
się wiadome, skąd Rosjanie wzięli pomysł dla
swoich katiuszy, oraz jaki to rodzaj broni straszył
konie polskiej husarii w czasach średniowiecznych
wojen z mongołami.
Faktycznie to niewielu ludzi zdaje sobie sprawę,
że tak "nowoczesna" broń jak "katiusze", faktycznie
jest już około tysiąca lat stara, oraz że na długo
zanim weszła ona w użycie w Europie była w
powszechnym użyciu na Dalekim Wschodzie.
#D2.
Martyrstwo narodu koreańskiego:
Z jakichś dziwnych powodów Korea miała
historię podobną jak Polska. Nieustanne
najazdy, rozbór, okupacje, krwawe wojny,
itp. Aż smutno patrzeć jak wiele ów naród
ucierpiał. Jeden z przykładów potraktowania
jakiego doświadczyło wielu niewinnych
Koreańczyków pokazany jest na zdjęciu
z "Fot. #5" ze strony internetowej
bitwa_o_milicz.htm - na temat bitwy o Milicz(kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć to zdjęcie).
Część #E:
Technika:
#E1.
Koreańczycy należą do technicznie najbardziej uzdolnionych narodów naszej planety:
W Korei zaskakuje codzienne użycie techniki.
Fatycznie to narazie nie spotkałem jeszcze
narodu którego życie codzienne byłoby
naładowane taką liczbą urządzeń technicznych,
jak życie typowego Koreańczyka. Oczywiście,
nie mieszkałem jeszcze w każdym kraju świata,
np. nie mieszkałem jeszcze w Japonii, być więc
może że istnieją narody jeszcze bardziej
"utechnicznione" niż Koreańczycy.
Jednak Koreańczycy są nieporównanie
większymi konsumentami najnowszej techniki
niż wszystkie narody jakie ja znam (tj. niż
Polacy, Niemcy, Szwajcarzy, Nowozelandczycy,
Australijczycy, Malezyjczycy, Singaporianie,
Cypryjczycy, a także sąsiedzi tych relatywnie
dobrze znanych mi narodów). Jak też
odnotowałem, moi koreańscy studenci
pod względem praktycznej fachowości
"zjedli by na śniadanie" studentów z
innych krajów w jakich kiedykolwiek
wykładałem.
Fot. #5: Najstarszy i największy zegar wodny
świata, a ściślej to co z niego przetrwało
do dzisiaj. Wystawiony on jest w pałacu
królewskim "Deoksugung" w Seoulu.
Zegar ten automatycznie i płynnie
wskazywał aktualne godziny i minuty z
precyzją bliską dzisiejszym szwajcarskim zegarom.
Ów zegar różni od precyzyjnych zegarów
szwajcarskich data jego zbudowania. Pokazany
tu model zegara wodnego zbudowany został bowiem w
1536 roku. Był on jednak wierną kopią wcześniejszego
zegara zbudowanego w 1434 roku przez niejakiego
Jang Jeongsil. Tamten zaś budowniczy zegara ciągle
bazował na jeszcze wcześniejszych modelach.
#E2.
"Lewitujący kran" który sika wodą:
W jedno sierpniowe popołudnie 2007 roku
spacerowałem sobie wzdłuż ozdobnego
strumienia przebiegjącego w poprzek
starówki Seoulu w Korei Południowej.
Strumień ten nazywa się "Cheonggyecheon
Stream". Przy jego północno-zachodnim
brzegu zlokalizowany jest długi rząd
niewielkich warsztacików najróżniejszego
kalibru. Obszar ten nazywają "Industrial
Tool Arcade". Większość owych warsztacików
jest do siebie podobna. Mijałem je więc
bez większego zainteresowania. Nagle jednak
jeden z nich przykuł moją uwagę. Przy
jego wejściu stała bowiem niewielka jakby
"fontanna". Tyle że w przeciwieństwie
do zwykłej fontanny, woda w niej sikała
od góy do dołu. Woda ta buchała z dużego,
ciężkiego, mosiężnego kranu, który najwyraźniej
"lewitował w powietrzu". Pierwsze
wrażenie po zobaczeniu tego kranu było dla
mnie niemal szokiem. Zatrzymałem się jak
zahipnotyzowany i dla sprawdzenia czy dobrze
widzę odruchowo obwiodłem dłonią naokoło
tego kranu aby sprawdzić czy nie jest
on zawieszony na jakichś źle widocznych
drutach czy ukrytych magnesach, albo
czy nie zawiera przypadkiem jakichś
ukrytych lusterek dla wzrokowego zwodzenia
widzów. Kran wisiał jednak w pustym powietrzu.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
Nawet z moim technicznym umysłem
zajęło mi to trochę czasu zanim
wypracowałem sobie "trick" na zasadzie
jakiego on działa. Sprawdziłem też zaraz
tę zasadę - z aktywną pomocą właściciela
warsztatu, który dla jej uwidocznienia
"wyłączył lewitowanie kranu".
Jak też się okazało jego zasada działania
jest bardzo prosta. A mimo tego czyni
ona aż tak piorunujące wrażenie na widzach
i ma aż tak wysoki impakt reklamowy.
Oczywiście, natychmiast też
obfotografowałem ten "lewitujący
kran" ze wszystkich możliwych stron,
zaś jego zdjęcia przytaczam poniżej
(patrz "Fot. #6abc"). Niniejszym
też zapewniam, że zdjęcia te wcale nie są
jakimś fotomontarzem ani komputerową
"fabrykacją".
Ciekawi mnie czy czytelnik potrafi sam sobie
wypracować "trick" na jakim ów "lewitujący kran"
działa, a także jak długo czytelnikowi zajmie
osobiste wypracowanie zasady działania tego
"lewitującego kranu". Dodam, że zasada jego
działania jest bardzo prosta i wcale NIE bazuje
na jakimś "nadprzyrodzonym" działaniu.
Niemniej ciągle trzeba na nią "wpaść". Aby
jednak NIE torpedować tu twórczego myślenia,
NIE opublikuję tutaj jaka to jest zasada. Jestem
bowiem pewien, że każdy twórczo uzdolniony
czytelnik sam sobie ją wypracuje - życzę powodzenia!
Kiedy w sierpniu 2007 roku opublikowałem
powyższe opisy, kultywujące kulturę
obrzydzania polskie grupy internetowe
zaczęły się zachłystywać od wrzasków jakichś
anonimowych indywidułów skomlących
ileż to lat wcześniej widzieli już w Polsce
taki sam kran. Jednak żaden z tych skomlących
ani nie pokazał zdjęcia polskiego odpowiednika
takiego "lewitującego kranu", ani nie
opublikował rysunku technicznego ilustrującego
jak kran taki zbudować, ani też nie wskazał
sklepu czy fabryki w Polsce w której możnaby
kran taki sobie zakupić. A fe, rodacy. Jeśli
chcecie już małostkowo poniżać osiągnięcia
kogoś innego, wówczas zwykła zacność
wymaga aby jakoś udokumentować, że samemu
doszło się do choćby w przybliżeniu podobnego
osiągnięcia! Samo zaś plucie na innych
bez jednoznacznego udokumentowania
swoich własnych osiągnięć brzmi jak
skomlenia wiadomo kogo ...
Fot. #6abc: Koreańczycy to geniusze techniczni.
Przykładowo powyżej pokazuję zdjęcia "kranu
który lewituje" i który sika sobie wodą sam
wisząc w pustym powietrzu. Kran ten jest użyty
jako reklama dla umiejętności właściciela niewielkiego
warsztaciku na wejściu do którego został on
wystawiony. Jego działanie hipnotyzuje bowiem
przechodniów, przyciągając do warsztaciku
wielu nowych klientów. Ja nie mogłem się
oprzeć aby go sfotografować i nie odszedłem
od tego warsztatu przez tak długo aż nie
wypracowałem na jakiej zasadzie on działa
i "lewituje".
Pokazany powyżej "lewitujący kran który sika wodą"
wygląda aż tak spektakularnie i aż tak nieodparcie przyciągająco
dla postronnych oglądających, że przyciąga on swemu właścicielowi
wielu dodatkowych klientów. Z zainteresowania zaś jakim ta
"trickowa" fontanna cieszy się wśród rodaków w Polsce wnioskuję,
że wielu majstrkowiczów w Polsce
też stara się zbudować podobną fontannę - np.
aby przyciągać nią do czegoś zainteresowanie oglądających.
Owym majsterkowiczom ja jednak proponowałbym zbudować
coś budzącego nawet znacznie większe zainteresowanie widzów,
co wcale NIE jest już zmyślnym "trickiem" jak powyższa fontanna,
oraz co NIE wymaga np. podłączanie do siebie rur zasilających to
w wodę. Mianowicie, proponuję aby zbudowali sobie jedną z
udowodnionych już jako faktycznie działająca bardzo prostych i tanich
maszynperpetum mobile, jaka nazywa się
koło Bhaskara (po angielsku "Bhaskara's Wheel"),
jaka wynaleziona została jeszcze w 1150 roku przez dawnego matematyka
z Indii o nazwisku Bhaskara II, jakiej działanie gwarantuje i dokumentuje
już wielu hobbystów którzy zbudowali sobie jego działające prototypy,
jakiej działanie liczne darmowe widea z YouTube.com pokazują każdemu
oglądającemu - np. w lutym 2018 roku jedno z nich było dostępne pod adresem
youtube.com/watch?v=50Aag0J0Qe4,
zaś jakiej zasadę działania, konstrukcję, oraz najważniejsze sekrety jej
budowania ja wyjaśniam i ilustruję wideami w punkcie #J2 swej strony o nazwie
free_energy_pl.htm.
Jest bowiem niemal pewne, że działający silnik "perpetum mobile"
o łatwej do zbudowania konstrukcji "Koła Bhaskara", ustawiony np.
w oknie wystawowym, wzbudzi wręcz masowe pielgrzymki ludzi
pragnących sobie go oglądnąć i stąd przysparzających dodatkowych
klientów temu co go posiądzie. Co jednak nawet istotniejsze,
dalszy rozwój nieco podobnie działających
jak owo "koło Bhaskara" silników "perpetum mobile", tyle że już
"drugiej generacji", podłączonych do jakiegoś dynama albo
generatora energii, jest w stanie uformować agregat generujący
użyteczną "darmową elektryczność". Np. w Indiach
już zbudowany został taki agregat wytwarzający 3.5 kW - podczas
gdy np. całe moje gospodarstwo domowe (dwie osoby plus kot)
średnio zużywa jedynie około 10% z jego wydatku. Czyli podjęcie
fabrycznej produkcji takich tanich i prostych silników "perpetum
mobile" ma potencjał aby uczynić ich producenta jednym z
najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi świata. Jednocześnie
służyłoby ono naocznemu zilustrowaniu każdej osobie, jak bardzo
ludzkość jest okłamywana i powstrzymywana przed wdrażaniem
postępu przez starą, monopolistyczną, skorumpowaną oficjalną
naukę ateistyczną - straszącą ludzkość swymi papierkowymi
"prawami termodynamiki" jakie kłamliwie nam wmawiają, iż
silników "perpetuum mobile" jakoby NIE daje się zbudować.
Podjęcie fabrycznej produkcji efektywnych silników "perpetuum
mobile" prawdopodobnie pomogłoby też uratować naszą
cywilizację przed szybko nadchodzącą
zagładą i wyludnieniem lat 2030-tych.
Fot. #6a (góra):
Oto zdjęcie tego "lewitującego kranu" pokazanego
od strony chodnika. Faktycznie kran ten wygląda
jak mała fontanna, tyle że sika wodą z góry w
dół, zamiast - jak fontanna, od dołu ku górze.
Na drugim planie widać właściciela warsztatu
który używa ten kran jako doskonałą reklamę
swoich umiejętności technicznych. Zbliżone
zdjęcie tego samego "lewitującego kranu" można
zobaczyć
klikając na niniejszy "zielony" napis.
Fot. #6b (środek):
Oto zdjęcie tego samego kranu wykonane od
strony warsztatu ku ulicy. Zdjęcie to wyraźnie
pokazuje, że kran faktycznie "lewituje", oraz
że nie istnieją żadne ukryte druty czy
magnesy które by go podtrzymywały w
powietrzu, ani że jego zawis w powietrzu
wcale nie jest symulowany jakimiś ukrytymi
lustrami.
Fot. #6c (dół):
Oto dumny właściciel warsztatu który wykonał
sobie reklamę w postaci owego "lewitującego
kranu". Jak widać, śmieje się on od ucha do
ucha. Wszakże ów kran przyciąga mu wielu
klientów. Ma więc pełne ręce roboty i pełny
pertfel. Czy Ty czytelniku potrafiłbyś
wymyślić podobie intrygującą reklamę
dla swojego warsztatu? A może potrafiłbyś
wymyślić jak taki kran sobie zbudować aby
on działał tak jak pokazano na powyższych
zdjęciach?
Część #F:
Poczucie humoru:
#F1.
Zabawne aspekty Korei:
Motto:
"Jeśli Bóg zamierza kogoś ukarać, wówczas pierwsze co czyni to odbiera mu poczucie humoru." (Staropolskie przysłowie.)
Koreańczycy mają bardzo wyrafinowane
poczucie humoru. Śmieją się też często.
Poniżej przytaczam kilka próbek fotograficznych.
Fot. #7abc: Fotografie które dokumentują
zabawne aspekty Korei.
Fot. #7a (góra):
My ich nazywamy "półgłówkami". Nasz kraj
jest nimi przepełniony. Jednak w Korei widać
są oni aż takim rarytasem, że najwyraźniej
stawia im się tam pomniki (a może rzeźbiarze
nie mają tam w zwyczaju dokupywać cementu
jeśli im się ten skończy przed zakończeniem
danej rzeźby).
Fot. #7b (środek):
Oto reklama informująca, że jest to sklep
z butami. Na powyższym przykładzie pokazano
reklamę eleganckich butów wyjściowych. Jeśli
jednak dany sklep sprzedaje buty sportowe,
wówczas ich "reklama" wygląda jak następuje
(kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć zdjęcie koreańskiej reklamy sklepu sportowych butów).
Oczywiście w podobny sposób reklamują się
też inne sklepy. Oto przykładowo reklama
warsztatu oprawiającego w ramki różne
oficjalne (tj. "opieczątkowane") dokumenty
(też kliknij na niniejszy "zielony" napis aby zobaczyć zdjęcie reklamy owego warsztatu).
Fot. #7c (dół):
Oto maszynownia windy w budynku zaprojektowana jak ludzka głowa.
Część #G:
Natura i przyroda Korei:
#G1.
Flora Korei:
Fot. #8ab: Fotografie które pokazują
co bardziej niezwykłą florę Korei.
Fot. #8a (góra):
Oto ilustracja jak dziwna może być flora Korei.
Przykładowo, niemal każdy wie, że w Korei rośnie
niezwykły korzeń zwany "żeń-szeń", którego kształt
z grubsza przypomina figurę człowieka. Korzeń ten ma
bowiem człony których umiejscowienie i wygląd przypominają
tułowie, głowę, ręce, oraz nogi człowieka. Zadziwiająco,
ów korzeń "żeń-szeń" wykazuje też silne cechy lecznicze.
Jednak tylko niewielu wie, że w Korei rośnie też
niezwykły grzyb, utrwalony na powyższym zdjęciu,
kórego wielkość i wygląd też nam przypomina coś
ludzkiego. Interesująco, powyższego grzyba sfotografowałem
w parku królewskiego pałacu "Changgyeonggung" w Seoulu.
Zobaczyłem bowiem w tym parku grupkę naukowców, którzy
z wielkim zainteresowaniem studiowali coś na ziemi.
Kiedy podszedłem do nich aby sprawdzić co to takiego,
zobaczyłem powyższego grzyba. Podobno jest on
niezwykłą rzadkością. Studiujący go naukowcy podali
mi nawet jego naukową nazwę, jednak ją zapomniałem.
Wiem, że w Polsce istnieje bardzo podobny grzyb,
widywałem go bowiem relatywnie często podczas
grzybobrania. Nazwa tego polskiego grzyba brzmi
"sromotnik bezwstydny" (Phailus impudicus L. ex
PERS), czasami będąc też nazywany innymi
nazwami, np. "śmierdziel", "sromnik", "jajczak", itp.
Charakteryzuje się on bardzo nieprzyjemnym
smrodem padliny. Jednak powyższy koreański
grzyb wcale nie śmierdział kiedy go oglądałem.
Fot. #8b (dół):
Oto jeden przykład z ogromnej kolekcji unikalnego rodzaju
roślin ozdobnych, które są rodzime dla Wschodniej Azji, w
tym Korei. Rośliny te nazywają się "hosta". Pokazany powyżej
przykład "hosta" nosi żartobliwą nazwę "Big Daddy" (tj. "Duży
Tatuś"). Największy ogród botaniczny Korei, noszący nazwę the
"Hantaek Botanical Garden" zgromadził moim zdaniem największą
na świecie kolekcję owej hosta. Cały album z przykładami zdjęć
co ciekawszych przykładów hosta z tego ogrodu botanicznego
pokazałem na odrębnej stronie w całości poświęconej jego
kolekcji hosta.
#G2.
Korzeń "żeń-szeń":
W Korei istnieje niezwykły korzeń zwany
"żeń-szeń". Ponieważ posiada on własności
lecznicze, Korea jest pełna straganów
z tym właśnie korzeniem.
Fot. #9: Typowy wygląd straganu sprzedającego
korzeń "żeń-szeń". Na straganie tym
daje się kupic ten korzeń we wszystkich
możliwych formach, np. suszony, surowy,
w nalewce, w płatkach, w proszku, itp.
Odnotuj że zamiast sprzedawcy na zdjęciu
widać mnie (tj. prof. dr inż. Jana Pająka).
Takich straganów z korzeniem "żeń-szeń"
jest w Korei całe zatrzęsienie.
#G3.
Fauna Korei:
Ciekawe, że fauna Korei sprawia wyraźnie
odmienne wrażenie niż fauna np. Europy,
na przekór że składa się z niemal tych
samych gatunków co fauna w Europie.
Przykładowo, najpopularniejszym ptakiem
Korei jest - sroka. Sroki są w Korei równie wszędobylskie
jak wróble w Europie czy kaczki w Nowej
Zelandii. Z kolei najpopularniejsze owady
Korei to - ważka i cykada. Ważki widać
wszędzie. Jest ich tak pełno w powietrzu
jak much w Australii, komarów w Nowej
Zelandii, mrówek w Malezji, czy kleszczy
w Polsce. Z kolei cykady w Korei są
wielkości polskich wróbli. W letnie
dni powodują one tak głośny hałas, że
aż dzwoni w uszach.
Fot. #10abc: Fauna Korei.
Fot. #10a (góra):
Oto najpopularniejszy ptak Korei czyli - sroka.
Jednak sroki koreańskie wyglądają nieco innaczej
niż sroki europejskie. Niby mają ten sam kształt,
wielkość, wygląd i zachowanie, jednak ich piórka
błyszczą metalicznie wspaniałymi kolorami.
(Sroki np. w Polsce są tylko czarno-białe.)
Fot. #10b (środek):
Oto najgłośniejszy owad Korei czyli - cykada.
W Korei hałasuje aż kilka gatunków cykady -
jednak ta pokazana na powyższym zdjęciu
jest z nich najgłośniejsza. Skrzypi ona
tak głośno, że aż w uszach dzwoni. Hałas
jaki przy tym wytwarza mi trochę przypomina
odgłos skrzypienia wydawany przy rytmicznym
wkręcaniu dużej śruby w suche drewno (lub
rytmicznym obracaniu suchego korka w ciasnej
szyjce pustej butelki).
Cykada ta jest też ogromna - mniej więcej
wielkości europejskiego wróbla. Aby ocenić
jej wielkość wystarczy sobie uświadomić,
że średnica pnia drzewa na jakim ją
sfotografowałem według mojej oceny
przekraczała 20 cm.
Latem 2007 roku Korea Południowa przeżywała
też nalot jeszcze innej niezbyt przyjemnej
cykady. Ta nowa cykada naleciała Koreę od
północy, oryginalnie wywodząc się z południowych
Chin, oraz systematycznie przemieszczając
się przez Północną Koreę ku południu.
W sierpniu 2007 roku dotarła już do
północnych przedmieść Seoulu. Nazywa
się "lycorma delictula white", wygląda
jak centkowana ćma i ma 5 cm długości.
W Korei nie ma ona naturalnych wrogów, będzie
więc dużym problemem. Artykuł na jej temat,
o tytule "Foreign Cicadas Irritate Residents"
ukazał się na stronie 3 gazety
The Korea Times,
wydanie ze soboty (Saturday/Sunday), August 18-19, 2007.
Do Suwon owa nowa cykada "lycorma delictula
white" dotarła już w dniu 25 sierpnia 2007
rok, kiedy to jedną z nich usłyszałem i
zobaczyłem tam po raz pierwszy w życiu.
Przechodziłem wtedy przez mały park tuż
przed zmierzchem, kiedy usłyszałem głos
nowej, wcześniej nie słyszanej cykady.
Brzmiał on jak równomierny terkot
karabinu maszynowego, w którym każdy
pojedynczy strzał brzmiał jak silny trzask
dużej iskry z maszyny elektrostatycznej.
Faktycznie też ów terkot był bardzo
nieprzyjemny dla uszu i wysoce irytujący.
Poszukałem co go wydziela aby sprawdzić
czy faktycznie jest to owa nowa cykada
i wówczas ją zobaczyłem po raz pierwszy -
dokładnie taką jak ją pokazywano na
zdjęciach w gazetach, czyli dużą i
wyglądającą nieco upiornie. Jednak było
już zbyt ciemno abym mógł też wykonać
jej zdjęcie.
Fot. #10c (dół):
Oto najpopularniejszy owad Korei czyli - ważka.
W tym przypadku ważka ta siedzi na linie
przed bramą pałacu królewskiego. Jednak
latajace ważki widać w Korei dosłownie
na każdym kroku.
Część #H:
Tajemnicze aspekty Korei:
W Korei istnieje wiele tajemniczych zjawisk
i obiektów. Poniżej zaprezentuję te do których
zdołałem tam dotrzeć i je sfotografować.
#H1.
Jaskinia wyłamana telekinetycznie przez wehikuł UFO:
Ja od dawna zajmuję się badaniem jaskiń
(a ściślej długich podziemnych tuneli) technicznie
odparowywanych na Ziemi przez wehikuły
UFO. Owe podziemne tunele i komory
wytopione plazmą lub telekinetycznie
wyłamywane przez wehikuły UFO, są
używane przez UFOnautów do ukrywania
w nich wehikułów UFO, oraz do zakładania
tam podziemnych baz UFOnautów. Zdjęcia
niektórych z takich tuneli UFO prezentowałem już na kilku
totaliztycznych
stronach internetowych, przykładowo w
punktach #G3 i #G4 strony o nazwie
magnocraft_pl.htm,
w punkcie #F1 strony o nazwie
newzealand_pl.htm,
czy też w punkcie #C9.1 strony o nazwie
ufo_proof_pl.htm.
Z kolei dokładny opis tych tuneli podany został w
traktacie [4b].
Zaraz po tym jak przybyłem do Korei moją
uwagę zwrócił więc kolejny "tunel" wyłamany
telekinetycznie
przez wehikuł UFO. Jest on zwany "Jin Cave".
Znajduje się on na terenach Seonunsan
Provincial Park z południowo-zachodniej
części Korei, a ściślej jest częścią dużego
kompleksu świątyń buddyjskich, które zawarte
są w obrębie tego parku, zaś oryginalnie zapewne
tam zaindukowane intensywną (nadprzyrodzoną)
działalnością UFOnautów w okolicach wylotu
z owej "Jin Cave".
Oczywiście, na przekór że jaskinia "Jin Cave"
położona jest wiele godzin jazdy od uniwersytetu
w którym mieszkałem i wykładałem, zorganizowałem
do niej wyprawę. Wyprawa ta potwierdziła, że "Jin
Cave" faktycznie uformowana została technicznie
przez wehikuł UFO. Jakie fakty to potwierdzają -
wyjaśniam to i ilustruję poniżej. Jednak podczas
owej wyprawy UFOnauci złamali mi palec
jako karę za "zbytnią dociekliwość".
Odnotuj że na temat koreańskiego tunelu UFO
zwanego "Jin Cave" piszę także w podpisie pod
"Fot. #G2e" ze swej strony o tajemnicach zamku w
Malborku.
Natomiast cechy pozwalające odróżniać takie tunele
UFO od naturalnych jaskiń omówiłem dokładniej w
punkcie #C9.1 z mojej strony internetowej o nazwie
ufo_proof_pl.htm.
Fot. #11 (D3 z [10]):
Tylko nieliczni ludzie zostali ukarani
złamaniem ich palca za fakt że mieli
odwagę coś obfotografowywać. Ja należę
do owych nielicznych. Kiedy w dniu 26
maja 2007 roku obfotografowywałem
tajemniczą "Jin Cave" pokazaną na powyższej
fotografii "Fot. #11", jakieś niewidzialne
dla ludzkich oczu stwory wpadły w taką
wściekłość, że podczas wykonywania jednej
z fotografii niemal otwarcie podcięły
mi nogi kiedy właśnie naciskałem spust
migawki, oraz tak pokierowały moim
upadkiem abym złamał sobie palec.
W trakcie tego dziwnego zdarzenia
czułem na swoim ciele uderzenia i
pchnięcia jakby czyichś niewidzialnych
rąk, zaś w swoim umyśle usłyszałem
jakby telepatycznie przekazany mi
czyjś szyderczy rechot. (Ja doskonale
znam ten rechot - słyszałem go bowiem
już raz kiedy UFOnauci, zapewne dla
zabawy, zlali mnie i mój garnitur zimnym
prysznicem - co opisałem dokładnie
w podrozdziale W6 z tomu 18 swej starszej
monografii [1/4],
patrz tam punkt "Ad. F".) Opisy owego
niezwykłego złamania mi palca przytaczam
w punkcie #G2 i na "Fot. #G2e" najnowszej
aktualizacji strony o nazwie
malbork.htm.
Powyższa "Fot. #11" powyżej pokazuje właśnie
jedno ze zdjęć które wówczas zdołałem
wykonać tuż przed tym zanim mój palec
został złamany. Ujmuje ona wejście do jaskini,
która według moich ustaleń jest byłym wejściem
do jednego z systemów podziemnych
tuneli jakie UFOnauci wykonali
pod powierzchnią naszej planety
aby w nich ukrywać swoje wehikuły
UFO przed wzrokiem ludzkim. Opisy
innych podobnych tuneli UFO, oraz
ich cech rozpoznawczych, podaje punkt #G4 ze strony
magnocraft_pl.htm.
Wśród miejscowych ludzi powyższa jaskinia
nazywa się Jin Cave - co
na polskie tłumaczy się jako
"jaskinia dżinów". (Dżiny to
jeszcze jedna nazwa którą w
kulturach Wschodu nadawano kiedyś
UFOnautom. Dżiny miały takie same
moce jak "diabły" - tyle że kiedyś
uważano je za nie aż tak złośliwe
jak diabły. W naszej kulturze dżiny
znamy głównie z bajki o "Lampie
Alladyna", w której podobno mieszkał
jeden z owych potężnych stworów.)
Pokazana powyżej "Jin Cave" omawiana
jest także na stronie o tajemnicach zamku w
Malborku.
Średnica wejścia do pokazanego powyżej
tunelu (a ściślej wylotu z tunelu UFO, bowiem
udokumentowany powyżej otwór w skale powstał
w wyniku wynurzania i wyłamywania się siłą
wehikułu UFO z wnętrza góry, przez którą
wehikuł ten właśnie przelatywał) mierzona
w poziomie wynosi 4.7 metrów, zaś jego
wysokość wynosi 5.10 metrów.
Ten elipsoidalnie ukształtowany i
równiutki tunel został wycięty jakby
ogromnym wiertłem. Biegnie on w kierunku
od południowego-wschodu (jego sfotografowany
wlot) ku północnemu zachodowi (głąb góry).
Tunel ten wycięty był więc przez dyskoidalny
wehikuł UFO typu K3 lecący poziomo
z podstawą zwróconą prostopadle do
lokalnego przebiegu linii sił pola
magnetycznego. Średnica zewnętrzna
wehikułu UFO typu K3 wynosi D = 4.39
metrów. Wyłamanie ze skały dostępnej dla
ludzi i pokazanej tu na zdjęciach części
tego tunelu nastąpiło poprzez potężny nacisk
telekinetyczny w chwili wynurzania się UFO
z wnętrza góry, a nie poprzez wytapianie skały
plazmą. Jednak wytopiona skalna bariera
ukrywająca jego dalszą część powstała już
dzięki stopieniu skały plazmą przez chwilowo
unieruchomione UFO. Wehikuł UFO typu K3
który tunel ten wykonał był więc wehikułem
UFO drugiej, lub nawet trzeciej, generacji.
Niezwykłością tego tunelu UFO jest,
że był on znany przez wiele wieków,
zaś miejscowi ludzie traktują go z
nabożnością niemal jak święte miejsce.
Dlatego UFOnauci nie mogli go skrycie
zawalić lub usunąć - tak jak to uczynili
z wejściami do wielu innych swoich
tuneli. Aby jednak nie ujawnić że
wiedzie on do podziemnych baz UFO,
jakiś czas temu UFOnauci wytopili
w nim pionową ścianę przegrodową,
widoczną poniżej na zdjęciu "Fot. #11c",
która go zamyka już około 10 metrów od
wejścia. Co najciekawsze, owa pionowa
ściana zagradzająca wejście do reszty
tego tunelu uformowana została poprzez
wytopienie rodzimej skały gorącą plazmą.
Tymczasem pokazany powyżej na zdjęciu
wylotowy fragment tunelu wykonany
został poprzez wyrwanie skały naporem
telekinetycznym - co wyraźnie widać na
zdjęciu "Fot. #11b" poniżej. (Dostępny
dla ludzi fragment "Jin Cave" jest więc
wyłomowym - a nie wytopionym tunelem
UFO.) Takie wymieszanie dwóch zupełnie
odmiennych sposobów ukształtowania struktury
tego tunelu UFO, oba z których to sposobów
są unikalne i charakterystyczne dla
możliwości napędu UFO, dodatkowo
silnie potwierdza technologiczne
pochodzenie tego tunelu uformowanego
przez wehikuł UFO.
Jawnie widoczne wejście do podobnego tunelu
UFO znajdowało się też w Polsce na Babiej Górze
tuż koło niemieckiego schroniska Beskidenverein
(Leśnik) - patrz "Rys. C5" z polskojęzycznego traktatu [4b] o tytule
Tunele NOL spod Babiej Góry.
Pozostawało ono tam otwarte aż do końca drugiej
wojny światowej. Niezależnie od tego jawnego
wejścia, aż do około 1920 roku, na Babiej Górze
znane było co najmniej jedno ukryte wejście
opisywane opowiadaniem Wincentego przytaczanym
m.in. w podrozdziale V5.3.2 z tomu 17 mojej
monografii [1/5].
Owo ukryte wejście miało formę "skałki" wyglądającej
jak naturalna, jednak po popchnięciu otwierającej
się jak "wrota" w sposób raportowany coraz częściej
w internecie, a nawet przypadkowo utrwalony na
dostępnym w maju 2018 roku darmowym około
5-minutowym wideo z YouTube, o adresie
youtube.com/watch?v=BeglAuNwnTs.
Odnotuj, że sporo wystraszonych ludzi, którzy stali się
przypadkowymi świadkami otwierania się takich skalnych
wrót do tuneli UFO, czasami bierze je też za "portale" do
odmiennego czasu lub do innej rzeczywistości - podczas
gdy faktyczne powstawanie i działanie zjawiska czasowych
"portali" opisałem szerzej w punkcie #J2 swej strony
immortality_pl.htm.)
Podobne samozatrzaskujące się wejście do tunelu
UFO, wyglądające jak naturalna skałka, opisane
jest w słynnej niemieckiej legendzie
o Pied Piper of Hamelin.
Opis tej legendy znajduje się
nawet w niektórych encyklopediach,
np. w prestiżowej "Encyclopedia
Britannica", 1959 rok - patrz tam
hasło "Hameln". Zgodnie z tą
legendą, w 1284 roku miasteczko
Hamelin z Dolnej Saksonii (koło
Hanoweru), leżące na zbiegu rzek
Weser i Hamel, nawiedzone zostało
przez plagę szczurów. Wtedy pojawił
się ów szczurołap (zapewne UFOnauta
posiadający urządzenie do zdalnego
hipnotyzowania zwierząt i ludzi),
który po otrzymaniu oferty sowitego
wynagrodzenia wyprowadził szczury
z miasteczka i potopił je w rzece
Weser. Jednakże po wypełnieniu
jego strony umowy, mieszkańcy
Hamelin'a oskarżyli go o oszustwo
i odmówili wypłaty wynagrodzenia.
Wtedy, dokładnie dnia 23 lipca
1284 roku, zagrał on znowu na
swojej fujarce. W odpowiedzi
wszystkie dzieci Hamelin'u opuściły
swe domy i podążyły zahipnotyzowane
w ślad za nim. Po ich dotarciu do
zbocza pobliskiego wzgórza Koppelberg,
otwarły się w nim ogromne wrota.
Szczurołap, a za nim wszystkie
dzieci - za wyjątkiem jednego
kulawego, zniknęli na zawsze
we wnętrzu tego wzgórza, zaś
wrota zatrzasnęły się po ich
przejściu. (Najwyraźniej kulawe
dziecko było bez wartości jako
niewolnik na planecie UFOnautów.)
Ciekawostką powyższej legendy
z Niemiec jest, że jej wersja
mówiona jaką też miałem okazję
usłyszeć, opisuje szklisty
tunel wiodący do wnętrza Ziemi,
który krył się za wrotami w
zboczu wzgórza Koppelberg.
Tunelem tym odmaszerowały
zahipnotyzowane dzieci. Jego
opis zbiega się więc ze szklistym
tunelem przysłoniętym wrotami
wyglądającymi jak zwykła skałka,
który opisany jest w legendzie
z Polski na temat Babiej Góry
(tą legendę z Polski przytoczyłem w
traktacie [4B] i w podrozdziale G2.1
monografii [5/3], zaś wzmiankuję
ją w podrozdziale V5.3.2 najnowszej
monografii [1/5]).
W tym miejscu powinienem też
wyjaśnić, że UFOnauci w swoich
działaniach wśród ludzi pedantycznie
wypełniają zasadę aby nie
ujawniać ludziom swojej nieustannej
obecności na Ziemi. Tą główną
zasadę postępowania UFOnautów
wyjaśniłem dokładniej na stronie
internetowej
evil_pl.htm - o pochodzeniu zła na Ziemi.
Aby więc mieć miejsca na Ziemi
gdzie UFOnauci mogą skrycie
parkować swoje wehikuły UFO,
przygotowali oni dla siebie cały
system podziemnych tuneli i komór.
Wejścia do niektórych z owych
tuneli przetrwały do dzisiaj w co
bardziej niedostępnych częściach
globu. Powyższy tunel UFO jest
tylko jednym z wielu wejść do takich
tuneli UFO jakie przetrwały do dzisiaj
(niestety przejście do dalszej części
tego tunelu zostało celowo zatopione
skałą). Wygląd oraz zasady technicznego
formowania owych tuneli UFO opisane
są i zilustrowane na całym szeregu
totaliztycznych stron internetowych,
przykładowo w punktach #G3 i #G4 strony
magnocraft_pl.htm - o statkach międzygwiezdnych z napędem magnetycznym,
czy w punktach #F1 i #F2 strony
newzealand_pl.htm - o tajemnicach Nowej Zelandii.
Najdokładniej jednak zasady te opisują
podrozdziały G10.1.1 i V5.3 z tomów
odpowiednio 3 i 17 mojej najnowszej
monografii [1/5].
Z kolei materiał dowodowy na nieustanne
używanie owych podziemnych tuneli przez
UFOnautów nawet i dzisiaj, zaprezentowany
został na stronach o
Malborku i
Wrocławiu.
* * *
Fot. #11bc: Dwie fotografie które dokumentują dwa
odmienne sposoby formowania "Jin Cave" pokazanej
i omówionej dokładnie na poprzedniej fotografii
"Fot. #11".
Fot. #11b (góra):
Fotografia ścian bocznych "Jin Cave" pokazana
w zbliżeniu. Ujawnia ona że owa jaskinia-tunel
uformowana została poprzez precyzyjne wykruszenie
(wyłamanie) skały rodzimej za pomocą naporu
telekinetycznego.
Fot. #11c (dół):
Fragment "ściany zaporowej" zamykającej dostęp
do dalszych części "Jin Cave". W przeciwieństwie
do wyłomowego formowania ścian bocznych wyraźnie
widocznego na zdjęciach z lewej części "Fot. #11b",
owa "sciana zaporowa" uformowana została
poprzez stopienie skały rodzimej gorącą plazmą
wehikułu UFO pracującego w trybie wiru magnetycznego.
W końcowej części tej jaskini było dosyć ciemno
kiedy fotografowałem ową "ścianę zaporową".
Ścianę tą widać tuż poza ołtarzem z buddyjskimi
akcesoriami, przez który nie chciałem się wspinać
aby ścianę tą lepiej sfotografować, gdyż mogłoby
to być uznane za świętokradztwo. Niemniej dosyć
wyraźnie widać, że powstała ona poprzez stopienie
skały rodzimej wirującą plazmą. Wyraźnie nawet
daje się wyróżnić obszar w środku owej sciany,
w którym zawisał wytapiający ją wehikuł UFO
dyskoidalnego kształtu, zanim po wycofaniu
się tego wehikułu z dużej kropli stopionej przez niego skały,
owa ciekła ściana całkowicie się zamknęła odzwierciedlając
jednak sobą zarysy wehikułu który ją wytopił.
#H2.
Rzeźba trzy-palcowej "diablicy" z miasta Suwon w Korei, która
jest przykładem sporego materiału dowodowego jaki dokumentuje,
że na Ziemi grasowały kiedyś 3-palcowe humanoidy:
Okazuje się, że na Ziemi istnieje, lub został
"zasymulowany", spory materiał dowodowy,
jaki dokumentuje iż ludzie widywali 3-palcowe,
ludzko-podobne istoty. Przykład jednej
(żeńskiej) z takich istot, pokazany został
poniżej na "Fot. #H2". Jest nim rzeźba żeńskiej
"diablicy", u której normalne ludzkie ręce
i nogi mają jedynie po 3+1 palców,
zaopatrzonych w rodzaj potęznych pazurów
jakiegoś jaszczurowatego drapieżcy -
podobnych do którejś z odmian krokodyli,
lub do jaszczurów lądowych zwanych
"comodo dragon". Rzeżba ta istniała
w Suwon, Korea, aż do około połowy
czasu kiedy w 2007 roku przebywałem
tam na prefesurze w lokalnym uniwersytecie.
Jak się też okazuje, podobne wersje "diabłów
z krogulczymi łapskami" od tysiącleci są
manifestowane na Ziemię. W dawnych
czasach były one swobodnie ukazywane
ludziom na Ziemi. Dlatego ich wizerunki
są znane praktycznie we wszystkich kulturach
świata. Z uwagi na rodzaj jakby jaszczurzego
czy wężowego wzoru na ich skórze, osoby
które je widziały, opisują je zwykle jako "gady".
Rasa owych potworów wykazuje dosyć "dziwne"
zwyczaje. Przykładowo, niemal wszystkie stworzenia,
których obie płcie uprawiają ze sobą stosunek
seksualny, w trakcie owego stosunku, oraz zaraz
po nim, starają się być wzajemnie dla siebie miłe.
Tymczasem te 3-palcowe istoty są ogromnie
brutalne dla swoich kochanków. Przed stosunkiem
i w jego trakcie typowo staczają jakby walkę, zaś
zaraz po stosunku nawzajem się fizycznie mutylują.
Folklor szczepu "Berawan" z dżungli Borneo opisuje
te kobiety z krokodylimi pazurami (zwane przez
nich "kokelir"), że już w trakcie stosunku drapią
one i rozszarpują swojego partnera, zaś po stosunku
zwykle odgryzają mu jądra. Z kolei folklor z Włoch
nazywa je "dzikimi kobietami-kotami". Twierdzi
on też, że po stosunku owe "kobiety-koty"
typowo rozszarpują swoich kochanków
na strzępy - jeśli ci nie zdołają im szybko
umknąć. Podobnie mity greckie opisują
wyjątkowo drapieżne "Harpie" których
wszystkie cechy też odpowiadają zachowaniom
owych szponiastych "diabłów" i "diablic".
Natomiast Maoryska rzeźba ze zlokalizowanego
w Wellington narodowego muzeum Nowej
Zelandii zwanego
Te Papa -
tj. rzeźba pokazana na "Fot. #D1" z mojej strony internetowej o nazwie
newzealand_visit_pl.htm,
oryginalnie ilustrowała zbiorowy gwałt kobiet z całej
wioski maoryskiej, dokonywany przez takie trzy-palcowe
szkaradne potwory na oczach mężów, ojców,
synów i braci owych kobiet (w późniejszym przebiegu
"nawracalnego czasu softwarowego"
odnotowałem, że dwa całe panele pokazujące
szczegóły owego zbiorowego gwałtu w jakiś
tajemniczy sposób zniknęły z tamtej rzeźby).
Oczywiście, lista potworów widywanych przez
ludzi wcale się nie kończy na zilustrowanych
tutaj "trzypalcowych diabłach z krokodylimi
pazurami". W średniowieczu znano
także cały szereg innych ich rodzajów.
Przykładowo, istniały wówczas także
potwory kopytne, oraz podobne potwory
rogate. Potwory kopytne od pasa w górę
wyglądały jak ludzie, natomiast od
pasa w dół wyglądały jak kozły. Do
ich przykładów należy zaliczać m.in.
"diabły kopytne" szeroko znane w
średniowieczu, a także tzw. "satyry"
ze starożytnej Grecji. Starożytna
Grecja znała także kopytnego bożka
"Pana". Natomiast do potworów rogatych
należały m.in. średniowieczne diabły
rogate. Ponadto rogatym był trakże
Germański bóg Wotan, oraz Bóg wikingów
Odin, który podróżował na "latającym
koniu" zwanym Sleipnir (wehikule
UFO?). Rogi posiadał także Mojżesz
(ten który wyprowadził Izraelitów z
Egiptu) - jego zaś rogi utrwalone zostały
nawet na rzeźbie Michaela Angelo
"Mojżesz" (do oglądnięcie w kościele
San Pietro in Vincoli w Rzymie).
Ponadto, na jednym angielskim filmie
dokumentarnym o Aleksandrze Wielkim
twierdzono, że i ten monarcha macedoński
też miał małe rogi - co podobno jest
nawet utrwalone gdzieś w Koranie.
(Takie informacje wzbudzają w nas
pytania kim właściwie był Mojżesz
i Aleksander Wielki - tj. czy byli oni
ludźmi, czy też zarządzającymi Ziemią
rogatymi symulacjami dzisiejszych
UFOnautów-podmieńców,
których funkcję i dziłalność opisuję szerzej
w punkcie #M1 swojej strony o nazwie
antichrist_pl.htm?
Każde też miejsce na Ziemi zna dalsze
potwory o częściowej charakterystyce
człowieka.
Fot. #H2: Rzeźba 3+1 palcowej "diablicy", jaka
jeszcze w 2007 roku istniała w mieście Suwon z
Południowej Korei (moje dziwne doświadczenia
doznane podczas fotografowania tej "diablicy"
opisałem m.in. w podpisie pod "Fot. #G1" ze strony
sw_andrzej_bobola.htm).
Czy jest to UFOnautka, czy też jedynie genetycznie
inżynierowany mutant, będący wynikiem np.
czyichs krótkowzrocznych eksperymentów
genetycznych? Wszakże wygląda ona jakby stanowiła
genetycznie wymutowanego potwora będącego
krzyżówką człowieka z genami innych zwierząt.
Przykładowo jej dłonie i stopy zastąpione zostały
łapskami jakiegoś drapieżnego jaszczura -
prawdopodobnie jakiejś odmiany krokodyla
lub jaszczura zwanego "comodo dragon".
Niemniej w praktycznie wszystkich kulturach świata
potwór ten znany jest jako "diabeł z krogulczymi
łapami" - przykładowo proponuję przypomnieć
sobie poemat Adama Mickiewicza "Pani Twardowska"
"... kurzą nogę i krogulcze miał paznokcie. ..." Ponadto,
w ostatnich czasach do YouTube "przeciekają" filmy
dokumentacyjne, które ujawniają, że szczątki takich
3+1 palcowych "diabłów" są odkopywane w różnych
miejscach świata, zaś ich rzeźby były tworzone w
wielu kulturach - po więcej szczegółów na ich
temat patrz punkt #M1 z mojej strony o nazwie
antichrist_pl.htm,
lub bezpośrednio przeglądnij sobie w
YouTube
widea (zwykle angielskojęzyczne) pokazujące
niektóre z już znalezionych takich szczątków
3-palcowych istot, a dostępne np. pod adresem
https://youtu.be/Z-voAmkMFXA
czy pod adresem
https://youtu.be/_fIsbZ93lbM.
Wygląda więc na to, że istoty takie faktycznie istniały,
albo że przynajmniej ich istnienie było "symulowane"
w materialnie semi-trwały sposób. Na powyższej rzeźbie
utrwalono "żeńską wersję" tegoż 3+1 palcowego
"diabła". Aby umożliwić lepsze przyglądnięcie się
szczegółom jej skrzydeł i łapsk z 3+1 krogulczymi
szponami, pokazana jest ona z dwóch kierunków.
Proszę przy tym odnotować, że owe jakby
"skrzydła nietoperza" które owa "diablica"
posiada, faktycznie są specjalnie doszytymi
elementami jej ubioru, mającymi na celu
lepsze manewrowanie podczas lotów w powietrzu
z użyciem tzw.
napędu osobistego.
Więcej informacji na temat tego "diabła", albo genetycznego
niewydarzeńca, zaprezentowane zostało na odrębnych
stronach internetowych o
kościele Sw. Andrzeja Boboli w Miliczu, oraz o
zamku w Malborku.
Tak nawiasem mówiąc, to w krótki czas po tym
jak opublikowałem powyższe zdjęcia, ktoś (kto mi
wyglądał jak MIB - tj. "Men in Black") szybko usunął
powyższą rzeźbę. Opisy tego niczym nieuzasadnionego
usunięcia przytoczone zostały pod "Fot. #G1" z mojej strony o nazwie
sw_andrzej_bobola.htm.
Powyższa figura "żeńskiego diabła" wywodzi
się z kultury Północnego Pacyfiku (Dalekiego
Wschodu). Jednak w Polsce takie właśnie istoty
posiadające jedynie cztery szponiaste palce
też były doskonale znane. Ich opisy zawarte
są też w folklorze praktycznie każdego miejsca
na Ziemi.
Część #I:
Co więc w Korei ciągle może zostać udoskonalone:
#I1.
Wprowadzenie łacińskiego alfabetu:
Aczkolwiek niemal wszystko w Korei
wygląda prawie doskonałe w porównaniu
z innymi krajami w jakich miałem okzaję
mieszkać, ciągle żyjemy w niedokonałym
świecie. W każdej więc rzeczywistej
sprawie i w każdym rzeczywistym kraju
zawsze jest miejsce na udoskonalanie.
W przypadku Korei moim zdaniem najpilniejsze
jest wprowadzenie łacińskiego alfabelu
i zastąpienie nim lokalnych "krzaczków".
Będąc wszakże położoną pomiędzy Chinami
i Japonią, Korea ma alfabet który jest
bardzo podobny do alfabetów jej sąsiadów.
Mi jej alfabet przypomina "krzaczki".
Sami Koreańczycy przeznają, że ich alfabet
jest podobno "drugim najtrudniejszym w świecie" -
zaraz po alfabecie arabskim który uważa
się za "pierwszy najtrudniejszy w świecie".
Dla przybysza z innego kraju ów alfabet
Korei czyni podróżowanie ogromnie trudnym.
Faktycznie to właśnie z powodu niego
każdy kto podróżuje po Korei i nie zna
tego alfabetu czuje się tam trochę jak
"ślepa mysz".
Ja miałem okazję mieszkać przez jakiś
czas w aż dwóch krajach które kiedyś
używały alfabetu arabskiego, jednak
jakiś czas temu zmieniły go na alfabet
łaciński. Były to: Turcja (a ściślej
Północny Cypr) oraz Malezja. Chociaż
też poziom znajomości angielskiego tzw.
"ludzi z ulicy" w obu tych krajach
jest podobny do poziomu agielskiego
ludzi z Korei, podróżuje się w nich
bez żadnych większych problemów właśnie
z powodu używania przez nie alfabetu
łacińskiego. Z powodu owego alfabetu
przybysz wszystko w nich bowiem łatwo
może sam sobie poczytać. Na dodatek historia
tamtych krajów wskazuje, że po zmianie
alfabetu uzyskały one całe morze innych
korzyści - np. wzrost czytelnictwa, spadek
analfabetyzmu, itd., itp. Dlatego moim
zdaniem przyjęcie przez Koreę alfabetu
łacińskiego byłoby jednym z najpilniejszych,
najważniejszych, oraz najkorzystniejszych
posunieć strategicznych oczekujących
wdrożenia w owym kraju.
Część #?:
...(Te części niniejszej strony są zarezerwowane do przyszłego użycia)...
#?1.
...(Punkty zarazerwowane do przyszłego użycia i napisania)...
Część #Z:
Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:
#Z1.
Podsumowanie tej strony:
Korea jest ogromnie fascynującym krajem
z wyjątkowo zaradnym narodem.
Być może powinniśmy zacząć się nią
pilniej interesować, oraz czerpać wzorce z
niektórych co bardziej konstruktywnych
osiągnięć jej mieszkańców.
#Z2.
Jak dzięki stronie
"skorowidz.htm"
daje się znaleźć totaliztyczne
opisy interesujących nas tematów:
Cały szereg tematów równie interesujących
jak te z niniejszej strony, też omówionych
zostało pod kątem unikalnym dla filozofii
totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy
można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem
skorowidza
specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich
odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza
wykaz, zwykle podawany na końcu książek,
który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego
nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe
też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że
dodatkowo zaopatrzony w zielone
linki
które po kliknięciu na nie myszą natychmiast
otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje.
Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Można go też wywołać z "organizującej" części
"Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę
aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego
systematycznie korzystać - wszakże przybliża
on setki totaliztycznych tematów które mogą
zainteresować każdego.
#Z3.
Blogi totalizmu:
Warto także okresowo sprawdzać blog totalizmu o adresach:
totalizm.wordpress.com (wpisy od #89 - tj. od 2006/11/11)
kodig.blogi.pl (wpisy od #293 - tj. od 2018/2/23)
drjanpajak.blogspot.co.nz (wpisy od #293 - tj. od 2018/3/16)
Odnotuj, że do dzisiaj NIE ostał się już żaden
z oryginalnych blogów totalizmu zawierających
wpisy począwszy od numeru #1 - aczkolwiek
pierwszy blog z powyższgo spisu nadal oferuje
znaczną większość wpisów jakie przygotowałem.
Ponadto strona o nazwie
tekst_13.htm
oferuje darmowe opracowanie [13] zawierające
teksty i ilustracje wszystkich wpisów do blogów
totalizmu. Aktualne zestawienie adresów blogów
jakie autoryzuję zawarte jest też na stronie z tematycznym
skorowidzem wyników moich badań - tj. na w/w stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Na końcu każdego wpisu do swych blogów staram
się podać zestaw adresów witryn internetowych,
które oferują najaktualniejsze wersje wszystkich
moich stron internetowych (odnotuj, że z powodu
powtarzalnego deletowania witryn z moimi stronami,
adresy te zmieniają się z upływem czasu). To z
zestawień adresów owych witryn publikowanych
pod najnowszymi wpisami do blogów totalizmu
rekomenduję ściągać i czytać najaktualniejsze
wersje moich stron oraz opracowań.
Warto tu też dodać, że osobom starającym się
poznać moje autentyczne opisy wyników swych
badań, wyszukiwarki internetowe usilnie podsuwają
blogi (i inne internetowe publikacje), które wyglądają
jak moje, jednak zawierają jedynie czyjeś prywatne
opinie o moich badaniach (czasami mijające się z
prawdą, a niekiedy nawet celowo zwodzące czytelników).
W czasach aktualizowania niniejszego punktu, owe
NIE moje blogi (na jakie już się natknąłem)
były dostępne pod adresami:
http://pajakowo.blogspot.com/ http://janpajak.blox.pl/html
Niniejszym mam przyjemność poinformować
czytelników, że z okazji 70tej rocznicy urodzin
autora tej strony (tj. mnie), wyprodukowany
został i opublikowany około 35 minutowy film
Dominika Myrcik, jaki od maja 2016 roku
upowszechniany jest gratisowo w
youtube.com.
Film ten nosi tytuł
"Dr Jan Pająk portfolio"
i prezentuje graficznie najważniejszy mój naukowy dorobek życiowy.
Jego polskojęzyczną wersję można sobie oglądnąć pod adresem
youtube.com/watch?v=f3MuZec4jGM,
lub uruchomić ją z wideowej "playlist" o nazwie
djp.htm
jaką zaprogramowałem do przeglądania na "smart" telewizorach koreańskiej
firmy LG lub na komputerach PC z wyszukiwarką "Google Chrome".
Zapraszam i zachęcam czytelników do jego oglądnięcia. Działające
zielone linki,
adresy internetowe, ulotki promocyjne w trzech językach,
oraz pełne opisy wszystkich trzech wersji językowych
(tj. polskiej, angielskiej i niemieckiej) tego doskonale
zaprojektowanego i wykonanego HD i HQ filmu, są
dostępne na specjalnie poświęconej mu stronie o nazwie
portfolio_pl.htm.
Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie
dra inż. Jana Pająk,
zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająk,
pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, własne
opinie, lub informacje jakie zdaniem czytelnika
autor tej strony powinien poznać, podane są na
autobiograficznej stronie internetowej o nazwie
pajak_jan.htm
(dla jej wersji w języku HTML), lub o nazwie
pajak_jan.pdf
(dla wersji strony "pajak_jan.pdf" w bezpiecznym
formacie PDF - które to bezpieczne wersje PDF
dalszych stron autora mogą też być ładowane
z pomocą linków z punktu #B1 strony o nazwie
tekst_11.htm).
Prawo autora do używania kurtuazyjnego
tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami
jest jak z generałami", znaczy raz
profesor, zawsze już profesor. Z kolei
w swojej karierze naukowej autor tej strony był
profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach,
tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor"
w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim
systemie uczelnianym (w okresie od 1 września
1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który
to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora
nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei
na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor"
(od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku -
tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery
autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego
"profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
Proszę jednak odnotować, że dla całego szeregu
powodów (np. mojego chronicznego deficytu czasu,
prowadzenia badań wyłącznie na zasadzie mojego
prywatnego hobby naukowego, pozostawania
niezatrudnionym i wynikający z tego mój brak
oficjalnego statusu jaki pozwalałby mi zajmować
oficjalne stanowisko w określonych sprawach,
istnienia w Polsce aż całej armii zawodowych
profesorów uczelnianych - których obowiązki
zawodowe obejmują m.in. udzielanie odpowiedzi
na zapytania społeczeństwa, itd., itp.)
począszy od 1 stycznia 2013 roku
ja przyjąłem żelazną
zasadę, że NIE odpowiadam na żadne emaile
wysyłane do mnie przez czytelników moich
stron - o czym niniejszym szczerze
i uczciwie informuję wszystkich zainteresowanych.
Stąd jeśli czytelnik ma sprawę która wymaga
odpowiedzi, wówczas NIE powinien do mnie
pisać, bowiem w takiej sytuacji wysłanie mi
emaila domagającego się odpowiedzi w świetle ustaleń
filozofii totalizmu
byłoby działaniem
niemoralnym. Wszakże spowodowałoby,
że czytelnik doznałby zawodu ponieważ z całą
pewnością NIE otrzymałby odpowiedzi. Ponadto
taki email odbierałby i mi sporo "energii moralnej"
ponieważ z jego powodu i ja czułbym się winnym,
że NIE znalazłem czasu na napisanie odpowiedzi.
Natomiast w/g totalizmu "moralnym działanien"
w takiej sytuacji byłoby albo niezobowiązujące
mnie do odpisania przesłanie mi jakichś informacji
które zdaniem czytelnika są warte abym je poznał,
albo teź napisanie raczej do któregoś z zawodowych
profesorów polskich uczelni - wszakże oni są
opłacani z podatków obywateli między innymi za
udzielanie odpowiedzi na zapytania społeczeństwa,
a ponadto wszyscy oni mają sekretarki (tak
że korespondencja NIE zjada im czasu który
powinni przeznaczać na badania).
Niniejsza strona dostępna jest także w formie
broszurki oznaczanej symbolem [11],
którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable
Document Format") - obecnie uważanym za
najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych
formatów, jako że do niego normalnie wirusy
się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka
jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do
wygodnego czytania z ekranu komputera.
Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje
zielone linki.
Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera
podłączonego do internetu, wówczas po
kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane
nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ
jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość
strony internetowej jakiej treść ona publikuje,
ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych
serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby
ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje
się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE
jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć
na któryś odmienny adres z
Menu 3,
poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje).
Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować
ją do własnego komputera), wystarczy albo
kliknąć na następujący zielony link
albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć
sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś
inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez
niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF
broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy
wyszczególniona ona została w linkach z "części
#B" strony o nazwie
tekst_11.htm.
Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne
strony, które już zostały opublikowane jako takie
broszurki z serii [11] w formacie PDF.
Życzę przyjemnego czytania!
If you prefer to read in English
click on the flag below
(Jeśli preferujesz czytanie w języku angielskim
kliknij na poniższą flagę)
Data pierwszego opracowania niniejszej strony: 1 marca 2007 roku
Data najnowszego jej aktualizowania: 16 listopada 2020 roku
(Sprawdź w adresach z
Menu 4
czy istnieje już nowsza aktualizacja)